Zły Major Witek ma niezwykle rezolutną córkę, której dość dwie słowie i poradzi sobie. Czasem zdarza się tak, że tatuś musi pograć w erpegi i dziecko zostaje samo w domu. Ponieważ nerdy nie głodzą swoich młodych, dobry ojciec wysyła smsa z przepisem. Poniżej lekko zredagowany sms.
Phoner przychodził kiedyś pograć na plejstejszyn. Przynosił jakieś wydruki, siadał pod telewizorem i mieliśmy go z głowy na dwa dni — przechodził gry cicho, bezwonnie i morderczo systematycznie, a drzemał niepostrzeżenie. Poniżej prawie niezredagowany przepis na miętusa, którym nas czasem karmił.
Z takim pytaniem zwrócił się kiedyś do mnie jeden z przyjaciół z blogrolki. Zadumałam się, spodobało mi się, więc zadumałam się jeszcze raz. Dlaczego mnie pyta? Skąd mam wiedzieć? Czy to jest pytanie z podstępem?
Jak się robi imprezy z nerdami, trzeba zadbać o płodozmian, to znaczy na gospodarzu spoczywa odpowiedzialność za to, żeby raz na jakiś czas odwirować i wpuścić świeżą krew. Jak się tego nie zrobi, w pożycie wkrada się monotonia. Nerdy są jak inżynier Mamoń, lubią to, co już znają, zatem nowych nerdów trzeba wprowadzać ostrożnie i z wyczuciem.
Tekst ten powstał w 1998 r., kiedy już prowadziłam nerd shelter, ale jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy. Zamieszczam go w postaci nieocenzurowanej, bo jestem zdania, że jak człowiek za młodu był głupi jak wiadro, to można mieć nadzieję, że teraz widać różnicę.
Mam trudny charakter i ludzie mnie wkurzają, zatem staram się z nimi spotykać w grupach, żeby oblecieć więcej za jednym razem. Z powodów finansowych i osobistych przestałam robić imprezy w każdą sobotę, ale ponieważ nie da się powstrzymać nerdów od wracania do miejsc, które już obsikały, więc przyłaziły w czwartki, a że po robocie, to były głodne. W któryś z tych czwartków zajrzał także mój mały braciszek, a potem przenocował. Spodobało mu się, więc zaczął to robić regularnie. Ma żyłkę do interesów, więc wymyślił, że ugotuje nerdom obiad, a potem każdy najedzony wrzuci piątaka i biznes będzie się kręcił. Oprócz żyłki Kubuś ma w sobie coś takiego, że inspiruje tłumy, więc szybko okazało się, że więcej ludzi chce pichcić, a pięć dych piechotą nie chodzi. Zatem każdy chętny po kolei karmi pozostałych.
Kolega z wyższych sfer kiedyś zwrócił mi uwagę, że frajdejs to taki makdonald dla japiszonów. Tak czy inaczej to nasza namaszczona nerdowa knajpa, co wzięło się stąd, że gdy ktoś z naszych wyemigrował za lepiej płatną pracą w IT albo za lepszą jednostką uniwersytecką, to jak przyjeżdżał ucałować ziemię ojczystą, proces upodlenia tradycyjnie zaczynaliśmy we frajdejsie. Niekoniecznie kiedyś się o tym wypisało, odsyłam doń po listę drinków.