Drogie człowieki, przyjaciele i przyjaciółki, znajomi płci wszelkiej, ukochana moja publiczności o świętej cierpliwości i ogólnie okrutny świecie.
Mam agresywnego raka złośliwego, idziemy na pełne wyleczenie, wszystko będzie dobrze (w końcu). Za kilka dni zaczynam chemię, a potem będzie potem.
Dwa tygodnie się zastanawiałam, jak sensownie podzielić się tą informacją. Przeczekałam prima aprilis i doszłam do wniosku, że zacznę opowieść od takiego zdania w takiej kolejności, żeby ludzie nie pospadali ze stołków. Testy na najbliższych wykazały, że “ależ się cieszę!” to nie jest najlepszy początek tych wieści (zaraz do tego wrócę). Najpopularniejszą reakcją jest “o kurwa”. Nie wiem, czy to mówi coś o moich najbliższych, czy o powadze sytuacji, niewykluczone, że jedno w drugim nie przeszkadza.
*
Przez ostatnie kilka lat życie mnie nie pieści, przez co cierpią dwa najważniejsze elementy tego, w czym się, khm, realizuję — ekspresja i życie towarzyskie. W krótkich odstępach nagła śmierć trafiła najpierw moją ukochaną macochę, potem mamę, potem najlepszą z teściowych.
Kto przechodził jedną poważną żałobę, wie, o czym mówię. Kto przechodził taką sztafetę, wie, o czym nie mówię.
W międzyczasie zmieściły się także:
- pandemia, która rozjebała w drobiazgi mój wyśmienity system kompensacyjny (i teraz potrzebuję brać dropsy, których częściej nie ma w aptekach niż są),
- sprzątanie rzeczy po mamie, było ich miljon i wszystkie piękne (a liczne niedokończone, od czego serce pęka),
- inwazja pluskiew na budynek, w którym mieszkałam (czyt. liczne dezynsekcje, zero komfortu, chorobliwie mało snu),
- pożegnanie kotów, z którymi było nam dobrze razem przez prawie 20 lat (nic niespodziewanego, ale to nie znaczy, że nie smutno),
- kilka zaostrzeń choroby autoimmuno — żyjemy w umiarkowanej zgodzie od 20 lat, ale nawet ona ma swoją wytrzymałość.
Wszystko to przejechało przeze mnie jak glebogryzarka. Teraz jako wisienka na kompletnym braku tortu wjechały guzy w miejscach, gdzie powinno być coś innego.
Entropio! Daj mi chociaż miesiąc przerwy na złapanie oddechu w międzyczasie! Tym kortyzolem można by obdzielić małe województwo, nie nadążam z rozpuszczaniem tego świństwa!
Może niektóre osoby zauważyły, zwłaszcza te, które słabo mnie znoszą, że kiedyś było mnie wszędzie pełno. (Są to oczywiście osoby, które swobodnie mogłyby być gdzie indziej i ogromnie przeceniają moje możliwości, za co serdecznie dziękuję, legenda się sama nie pielęgnuje). Znikałam stopniowo i kosztowało mnie to mnóstwo, ale celem było przetrwanie, a ten instynkt mam mocny.
Przestawałam się udzielać, potem spędzać czas w tych miejscach w internecie, od których nie robi mi się lepiej w życiu, potem nie starczało mi sił nawet na raportowanie swoich wykonów (nadal było ich niemało jak na twórczość po godzinach, lecz doszłam do wniosku, że lepiej robić swoje cichaczem — kto szuka, ten znajdzie, a trąbienie i klepanie po pleckach nie uciekną). No to już wiadomo czemu. Jestem serio wdzięczna za zrozumienie.
Owszem, everything worth doing is worth doing poorly, ale w pewnym momencie musiałam tę zasadę przykładać do konieczności jedzenia i mycia się, nie do swoich publikacji w internetach. No i nawet w najtrudniejszych momentach mam swoje sekretne standardy — jeśli robię coś przeznaczonego do konsumpcji przez publiczność, to mimo skarg i zażaleń nie wypuszczę śmiecia, którego sama bym nie zjadła.
*
Ale wracając do diagnozy — dlaczego w ogóle było “ależ się cieszę!”. Otóż dobre wiadomości są takie, że diagnoza poszła ekspresowo. Było dla mnie oczywiste, jaka ona w końcu będzie, chciałam jak najszybciej przejść do leczenia. Więc gdy tylko dostałam ją na papierze, po ciele mym rozlała się wielka ulga, a przede mną rozwinął się jeszcze dalej, hen, aż po horyzont, dywan zadrukowany sprawami, na które mam wyjebane.
Koordynatorka mojego leczenia w programie tzw. szybkiej diagnostyki onkologicznej jest mistrzynią świata w slalomie na czas. Jestem pod opieką wyśmienitych lekarek, które obiecują pół roku piekła, po przejściu którego nastąpi właśnie pełne wyleczenie.
Co teraz?
Zamierzam. Zamierzam zatem przejść to wszystko, koncentrując się na celu, którym jest ciało bez raka i duch, który wytrzymał (bo ma mnóstwo ciekawych rzeczy do zrobienia).
Nie zamierzam. Nie będę relacjonować na socjalach swojej choroby jak telenoweli. No shade, po prostu myślę, że wszyscy możemy spędzić czas przyjemniej i zainwestować emocje trochę sensowniej. Pewnie będę dawać znać, jeśli wydarzy się coś ważnego, bo parę osób trzyma za mnie kciuki. Być może uznam jakąś paczkę swoich doświadczeń za wartą spisania, wtedy zrobię to tu na blogasku, gdzie w swoim czasie czytać można, ale nie trzeba.
Marzy mi się. Nie wiem, jak zniosę planowane wieloetapowe leczenie, ale jeśli tylko będę się czuć na siłach, to chcę coś robić w międzyczasie. Być może coś niedużego, ale co nieco. Trzymajcie kciuki.
Mam umówione audycje do nagrania (no, tu sukces w równym stopniu zależy od gości), prelekcje do zorganizowania, transkrypty odcinków i napisy do filmów do skończenia, czekają wideła do zmontowania, dojrzewa coś do narysowania, coś do napisania, no i jeszcze jest kilka projektów znajomych do wzięcia udziału… Jest w co ręce wkładać.
Kto mnie zna, wie, co chcę robić — oraz że doba jest za krótka. Bez możliwości ekspresji obumieram w środku, bez robienia pożytecznych rzeczy gnije mój ogródek. Przez te ostatnie lata musiałam się nauczyć odkładać dobre pomysły na później i trochę odpoczywać — i znów, kto mnie zna, to wie, że łatwiej by mi przyszło nauczenie się chińskiego z podręcznika po grecku.
Jeśli wspierasz moją twórczość na patronite albo przez paypal czy jeszcze inaczej, dziękuję z całego serca. Teraz, kiedy z kolejnych obiektywnych powodów znów robię mniej zarówno w pracy, jak i w pracowni, każda złotówka robi różnicę.
(A propos złotówek, planujemy z Andrzejem prelekcję na żywo o historii polskiego złotego teraz w kwietniu, będę o tym trąbić na kanałach Nerdów Nocą).
Jeśli po przeczytaniu tej notki uznasz, że “pechowców nam tu nie trzeba”, dziękuję za dotychczasowe wsparcie i do usłyszenia, kiedy wrócę do formy ;)
Organizacyjnie
- Zaglądam teraz na fejsa tylko w okolicach czwartku (a i to jeśli sił starcza), więc jeśli ktoś ma jakąś sprawę, to proszę znaleźć mnie na telegramie albo wyrozumiale czekać.
- Robię teraz napisy do prelekcji Nerdów Nocą Na Lewo, spodziewajcie się na dniach tego dodatku do historii wózków inwalidzkich u mnie na jutubie.
Jeśli ktoś, kto to czyta, nie zna mnie zbyt dobrze, a nagle nabiera zainteresowania, naści dwie strony, na których w razie czego są wszystkie linki:
Nie czuję się na siłach uważnie odpowiadać na pytania i komentarze, nie mam zbyt wiele pary na interakcje ani na siedzenie w internetach, bolą mnie kawałki ciała (chemia ponoć ma na to pomóc!). Trudno się skupić, kiedy coś boli w ten sposób.
Proszę się nie martwić i oszczędzać emocje na ewentualny współcz później, bo później się przyda. Teraz Jest Plan™ i wiadomo, co robić, więc nie ma powodów do niepokoju.
Proszę pójść na badania krwi i usg różnych organów i nie czekać! Regularne badania i brak skłonności do czekania prawdopodobnie uratowały mi życie i sporą część zdrowia.
Jeśli trudno Ci się zabrać za swój dobrostan, to może pomoże mój sposób — mam krótką listę badań i ogarniam je sobie w prezencie na Dzień Dziecka albo na Mikołajki. Zaczynam od wizyty internistycznej, gdzie zgarniam wszystkie niezbędne skierowania, a potem to już jakoś idzie.
Deser
Na osłodę chujni załączam kilka eksponatów z mojego folderu pt. “przydatności”.
Ściskam i dbajcie o siebie, do usłyszenia albo poczytania.