Oto potrawa, którą Jarecki czasem przynosi i trzeba wtedy troszeczkę walczyć ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi, by choć łyżkę zdążyć umoczyć. Żeby zrobić zdjęcie, zmówiliśmy się z Jareckim na tajne otwarcie garnka w zaciszu i pod nieobecność. Oddaję mikrofon autorowi.
Wahałam się, czy nie nazwać tego przedsięwzięcia frittatą, ale nie spełnia warunków (tj. nie kończy w piekarniku). Zatem omlet, wszystkiego może z 10 minut roboty, mało sprzątania, wyjdzie albo nie, będzie pyszne — klasyczna nerdkuchnia.
Zestaw wiosenny, znakomity akurat jak się trochę ociepli i pojawią się warzywa. Towarzyski — dużo przyjemniej przygotowywać to wszystko w grupie. Niby trochę roboty jest, ale łatwa, a paszy wychodzi mnóstwo. Smaki i widoki są wielce satysfakcjonujące (w odróżnieniu od zdjęć poniżej, które robiłam głodną ręką). Niech Jarecki opowie, jak do tego doszło.
W odróżnieniu od innych potraw Złego Majora, ta nie jest szybka (od startu do nakładania do michy jakieś półtorej godziny). Roboty mało i łatwa, tylko ta cierpliwość zabiera czas. Niech sam wykonawca opowie:
Niedawno byłam trochę głodna i nie miałam czasu, żeby ogarnąć sobie pokarm, więc jak zwykle z pomocą przyszedł zbieg okoliczości, tj. Nekkoru zajrzała i zrobiła mi barszcz biały. Natychmiast zostałam fanką tej prostej, sycącej i smacznej potrawy. Zawiera ziemniaki i grzanki, a skrobia i węglowodany czynią mnie szczęśliwą. Oddaję mikrofon w fachowe ręce.
Wracamy do tradycji, że potrawa nerdowska ma być bardzo prosta do wykonania, szybka i efektowna. Mam tylko taką uwagę, że orzeszki nie są opcjonalne. Orzeszki są konieczne.
Dziś prezentujemy pyszny sos do wszelkiego makaronu, który nie jest makaronem spagetti. Konkretnie to Zill zaraz zaprezentuje. Uraczył nas nim niespodziewanie, kiedy porzuciliśmy już wszelką nadzieję. Wykonał takim chyłkiem, a pożarliśmy tak błyskawicznie, że nie zdążyłam uwiecznić. Przepis jest sformułowany w sposób łagodny, ponieważ melepeci kuchenni tacy jak ja też powinni mieć szansę przygotować własnoręcznie coś smacznego i efektownego. Oddaję mikrofon:
Goldie przyniósł kiedyś na imprezę taki fikuśny garnek pełen czulentu, o północy przyniósł. Jestem dużą fanką koszernego żarcia, moi przyjaciele z Łodzi mają problem z namówieniem mnie na coś innego niż Anatewkę, ale czegoś takiego to jeszcze nie jadłam. Dla jasności — dobre było. Niestety, nie wiem, czy przygotowanie tego dania jest proste, przeczytajcie: