All posts by evilkya

tańczę tu na rurze

Tequila, także sunrise

Na ten drineczek nerdy narzekają, że po co marnować dobrą tequilę, którą można znakomicie wypić w szocie. Ale jest smaczny i starcza na dłużej. Więc najpierw przepisy na szoty, a potem na drina.

Do szota w wersji pierwszej potrzebne będzie:

  • tequila srebrna
  • sól
  • cytryna
  • wilgotna ściereczka

Trunek nalać do kielonka. Cytrynę pokroić na ósemki, wydłubać pestki. Nasypać sobie szczyptę soli między kciuk a palec wskazujący, w tę samą dłoń chwycić cytrynkę w sposób wygodny do wgryzienia się w. Oblizać sól, walnąć szota, odstawić głośno pusty kieliszek, wgryźć się w cytrynę, wydać jakiś dźwięk. Wytrzeć słoną rękę w ściereczkę.

Sól można też nasypać komuś fajnemu na ramię, w łokieć lub inne średnio higieniczne miejsce i pobierać stamtąd (zachować kolejność pozostałych elementów). Nie wybierać miejsc z odsłoniętą błoną śluzową, bo to się źle skończy. Wgryzanie się w cytrynę znajdującą się w czyichś ustach fajnie wygląda tylko w telewizji, ale jak ktoś ma zacięcie, to śmiało.

Do szota w wersji drugiej, mniej popularnej, potrzebne będzie:

  • tequila złota
  • cynamon
  • pomarańcza
  • wilgotna ściereczka

Trunek nalać do kielonka. Pomarańczę podzielić na kawałki, wydłubać pestki. Nasypać sobie szczyptę cynamonu między kciuk a palec wskazujący, w tę samą dłoń chwycić pomarańczkę w sposób wygodny do wgryzienia się w. Oblizać cynamon, walnąć szota, odstawić głośno pusty kieliszek, wgryźć się w pomarańczę, wydać jakiś dźwięk. Wytrzeć obfajdaną rękę w ściereczkę.

Do drina potrzebne będzie:

  • jakaś podła tequila
  • grenadina
  • sok pomarańczowy
  • cytryna
  • lód
  • ewentualnie słomka

Wrzucamy lód do szklanki, nalewamy łyżeczkę grenadiny, setkę tequili i dwie setki soku (albo do pełna). Wyciskamy na to trochę cytryny. Jak komuś się chce, to może próbować tak, żeby się nie wymieszało, wtedy wychodzi bajerancko kolorowo. Mnie się nie chce, więc od razu mieszam.

Feed me!

Jak nerdy grają w akurat battlefielda po sieci, to nie będą sobie przecież gotować. Na szczęście dobre $_DEITY dało nam zamawianie żarcia przez interwebs.

W kategorii jedzenie na telefon na razie odpuszczę sobie omawianie tzw. pizzerii z dostawą, zresztą każdy ma swoje ulubione (pizza hut niech mnie nawet nie rozśmiesza, telepizza mi nie smakuje, w sumie trawię tylko da grasso). Oblecimy to, co można sobie w stolicy zamówić do domu z porządnych restauracji, takich ze sztućcami, kelnerką, kwiatkiem w wazonie i obrazkiem na ścianie.

Elektryczna lemoniada

Jest to drineczek, który smakuje nerdom płci wszelkiej, a po wypiciu odpowiedniej ilości robią one rzeczy różne. Bardzo dużo zdjęć u mnie na stronie jest na hasło. Zawdzięczamy to właśnie elektrycznej lemoniadzie. Proszę nie prowadzić pojazdów pod wpływem oraz spożywać alkohol w sposób przystający do odporności — nerdkya cares.

Potrzebne będzie:

  • blue curacao
  • napój gazowany limonkowy lub cytrynowy (schweppes lemon albo lift albo co tam)
  • jakaś tania, ale nieohydna wódka czysta
  • dzbanek
  • cytryny
  • lód
  • ewentualnie słomki

Na początku imprezy biorę dzbanek, nalewam curacao na pół palca (w handlu są różne rodzaje curacao — tego rzadkiego daję palec, a tego gęstego milimetr, tylko tyle, żeby przykryło dno), dolewam wódki na trzy palce, a potem napój gazowany do pełna (w moim dzbanku wychodzi na 6-7 palców). Wciskam pół cytryny. Mieszam słomką i sprawdzam, czy dobrze wyszło. Nerdowi do szklanki wrzucam circa cztery kostki lodu i zalewam drineczkiem. Pytam, czy też chce słomkę (czasem chcą). Z dzbanka wychodzi 4-6 szklanek. Drineczek spożywany ekskluzywnie nie powoduje kaca.

Pod koniec imprezy przezpis uglega drobnym modyfiklacom. Mieszamy palecem, wódki lejęmy trohce mniej, szwepsa zastępujemt napojem Zenek o smaku obojetym,  Smacznego!

come with me if you want electric lemonade (rys. kya&zill)
come with me if you want electric lemonade

Napoleonki

Kiedy byłam mała, napoleonka była najsmaczniejszą zabawą w kosmosie (na równi z rozkręcaniem zegarków na części, rozpuszczaniem sobie czekolady w palcach, dziabaniem lalek lutownicą i budowaniem szałasów z bratem). Za napoleonkę dałabym się pokroić (podobnie jak za wuzetkę, gameboya, 10 deko kokosanek i 10 deko małych pączków). Więc jak parę lat temu zajrzałam do Moniki i Łukasza i zasunęli na stół napoleonki, to żeżarłam im większość i grzecznie opuściłam lokal dopiero z przepisem wyduszonym z pani domu, która też niespecjalnie lubi się narobić w kuchni.

Continue reading Napoleonki

Tarta indykowa

Z tartą jest robota, ale wychodzi fajna — można trochę zjeść, resztę schować do lodówki, a potem brać sobie po kawałku do pracy i odgrzewać w mikrofali albo szamać na zimno. U mnie w fabryce kawałek tarty kosztuje 12 zeta, stąd w ogóle zaczęłam kombinować, jak ją zrobić; sfrankensztajonowałam wszystkie przepisy na otre tarty, jakie znalazłam w domu i w zagrodzie, i oto. Jestem pewna, że wychodzi mniej niż dycha za kawałek.

Continue reading Tarta indykowa