liczenie sieci dla opornych

dr G.: Egzamin, o którym opowiedziałem, należy zdać. Bezbłędnie. Trzy zadania, 45 minut.
N. wydaje z siebie jęk rozpaczy
dr G.: Ludzie zdają go po siedem-osiem razy.
Reszta grupy wydaje z siebie jęk rozpaczy
[trzy miesiące później — zadania rozdane, długopisy skrzypią]
N.: Ludzie naprawdę zdają to po siedem-osiem razy? Dlaczego?…
dr G.: To jest bardzo dobre pytanie.
N.: To chyba jest bardzo dobra odpowiedź.

Jak zdać egzamin z liczenia sieci po ASK na czwartym semestrze?

Continue reading liczenie sieci dla opornych

próby samobójcze

Kolejne trzy tygodnie zaległego urlopu i od razu zapalenie krtani skrzyżowane z awarią kręgosłupa. Umieram na szezlongu pod kocem. Zeszłym razem było zapalenie gardła, więc można założyć, że następnym razem czeka mnie zapalenie oskrzeli. A jeszcze następnym, jak słusznie zaważyła s., zapalenie płuc.

E. smsnęła: “Jak mi w grecji taki numer wywiniesz sprzedam cie na kebab zlym grekom z poludnia”. Myślę, że na wyjazd z E. wezmę urlop bieżący.

Co mi przypomniało moją niedawną próbę samobójczą przez smsy:

N.: Jak się masz, chorasku?
R.: Skończyły mi się książki i seriale, jutro będę w pracy.
N.: Jak przyjdziesz chory, to Ci jebnę.
R.: Jaki chory, gdzie chory, antybiotyki brałem, wszystko we mnie umarło.
R.: I nigdy, kurwa, przenigdy więcej nie mów do mnie chorasku.

Do poczytania: http://lcamtuf.coredump.cx/focusbug/.

PUW dla opornych

Chwila nieuwagi, znaczy zapomniało mi się, i teraz muszę antydatować, czyli umieścić tego posta po innych na ten temat, czyli przed, bo w blogach wszystko jest do góry nogami i czyta się od końca do początku. Rozumiem to jeszcze na pierwszej stronie, gdzie zagląda się po nowe wpisy, ale po kliknięciu na kategorię już mogłoby być w ludzkiej kolejności. No ale ja nie o tym.

W. powiedział, że ostatnie wpisy wskazują na moją nerwicę szkolną, co spieszę sprostować — po prostu nie mogę się doczekać nowych przedmiotów (na których będę wieszać psy w stosownym momencie), więc sprzątam po starych.

Nie mogę się opanować i muszę mieć w blogu coś praktycznego, tak?

W tej kategorii znajdują się przepisy na zdanie niektórych przedmiotów u konkretnych egzaminatorów na informatyce inżynierskiej na PUW. Działają przy założeniu, że masz zaliczoną platformę lub dopuszczenie, przeczytane fora (a może nawet coś kiedyś na nie napisałeś/aś), a na czatach zadbałeś/aś o pewne opisane tu drobiazgi.

Z niektórych egzaminów (sieci, architektura, logika, fizyka, systemy itp.)  zwolniły mnie wyniki z platformy[1] (who wants to touch me), część została wyparta (nie pamiętam które, ale podejrzewam różne programowania), w niektórych Nic Ci Już Nie Pomoże, a część (np. psychologia) nie wymaga IMnsHO żadnych akrobacji.

Dla odróżnienia odprężam się na ten temat w kategorii puff.

[1] którą to opcję serdecznie polecam z przyczyn oczywistych — i tak się trzeba namachać, a przynajmniej niech będzie z tego coś miłego. Potem będziesz mógł przebierać w kobietach jak nerd w fakultetach (© Z.)

dwa dni w kosmosie

…bez skafandra.

Teraz muszę odparować. Wiem, w próżni można wytrzymać góra minutę, stąd podkreślam niezwykłość przeżycia dwóch dni. Nie będę opowiadać. Albo opowiem, żeby nie zapomnieć. Albo nie wiem.

Sobota: elektronika trudna (zwłaszcza jak to czyjś pierwszy raz), angielski okay, sieciowe systemy operacyjne w sensie w2k3 — fartem, laborki z elektroniki świetne. Niedziela: telekomunikacja okay, numerki — mało czasu!, liczenie sieci rozkoszne. Ogólnie wszystkie zerówki z czapki, dziękuję. Wygląda na to, że oceny są współmierne do paniki przedsesyjnej. Następnym razem lepiej się przyłożę.

Do panikowania, no przecież.

obcisłe gadki (1)

Występuje: kołorker Q.

Q.: fajna jest
N.: robi loda?
Q.: wszystko robi
N. wszystko is good enough
[…]
Q.: taki jestem zakochany, nie wiem, co powiedzieć, co powiedzieć, nie wiem
N.: piosenkę 2stepową nagraj z takim tekstem
N.: była taka piosenka disco polo “czy dobrze robie – dobrze robie tobie – tararara”
Q.: hm, czy dobrze robie tobie – tararara
N.: i teledysk był, oczywiście w deszczu, naga klatka piersiowa
N.: i koniecznie walenie pięścią w kałużę, bez tego teledysk się nie liczy
Q.: koleś wali pięścią w kałużę, lasia mówi ponuro “dobrze mi robisz, koleś”
N.: ona tak obok stoi i teraz woda po niej ścieka
N.: “cała jestem mokra”

jestem wesoła, trochę szalona

Z marketingu — dwója. Zamiast odjąć sobie 10 lat i pisać bloga pt. “jedyne cycki na roku”, mamroczę na kompletnie żaden temat i jeśli się nie mylę, czyta mnie dokładnie jedna osoba (get a life!). Jednak swoją nieoczywistą funkcję ten blog spełnia znakomicie — daje mi świetne przedsesyjne zajęcie zastępcze i jest czymś, na czym się kompletnie nie znam, więc dochodzi przyjemność poznawania nowego.

Wiem już, że robię niemodnie. Teraz pisze się blogi na temat, na poziomie, czyta się i komentuje cudze wpisy, jest się częścią społeczności i wkłada się wartościowy, no, wkład, w to szambo, z którego w 97% składa się Internet.

Tylko że ja społeczność niekoniecznie,  cudze blogi niewiele mniej (te, do których zaglądam, gdzieś tu kiedyś wyświetlę, bo zdaje się taki jest zwyczaj), a wartościowy wkład proszę sobie zwinąć w ciasny rulonik i mi nim nie machać przed nosem. To jest mój blog, wynocha.

Polituję się nad sobą jeszcze najwyżej godzinkę, a potem będę czekać na telepatyczne instrukcje, jak nie pisać bloga o poszukiwaniu sensu bloga.

Do pooglądania: bębenki

not compatible

Blog to nie dla mnie. Stanowczo za dużo dzieje się w mojej głowie, żeby pisać tak o, o wszystkim. Paluszki nie nadążą. Nie chodzi o to, że nie dam rady tego ogarnąć  i uporządkować. Ja nie chcę, lubię ten nieustający przelot. Jak szybowanie nad oceanem, tylko że przestrzeń, wiatr i woda są w środku, a nie na zewnątrz.

Ale ja nie o tym. Tylko że już nie pamiętam, o czym.

S. martwi się, że ząb jej się popsuł 12 dni przed Ważnym Wyjazdem i że to okropna złośliwość losu, bo człowiek tak czeka i czeka, a tu takie świństwo. Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że w 12 dni naprawi tego zęba i jeszcze następnego zdąży (odpukać). Żeby tak każdy ząb odzywał się z kulturalnym wyprzedzeniem! Mógł przecież eksplodować podczas podróży. I potem byłby film “Zęby w samolocie” z łysym Murzynem w roli S.

Tymczasem u mnie też do dupy w czasie — tydzień przed sesją zapalenie gardła. I siedzę sobie półprzytomnie, próbuję wyzdrowieć (scena z filmu: pan dostał w bańkę i usiłuje szybko oprzytomnieć. To coś takiego, tylko rozciągnięte na parę dni. Shoot me already.) i chociaż ściągi porobić, bo z uczenia się wychodzi mi tylko bezmyślne kapanie śliną na wydruki.

Szkoda, bo tematy konkretne i fajne, np. metody numeryczne (trzeba było rozwalać zadania na zajęciach, a nie odkładać na ostatnią chwilę!!! teraz nie umiem aproksymacji i jest Za Późno!) i podszewki protokołów (będzie można szpanować na imprezach, o bejbe, psa nazwiemy Bubba albo Skeeter). Niestety, rzeczy konkretne na widok istoty chorej otrzepują z oburzeniem swoje neseserki i spierdalają. A człowiek otumaniony i zawinięty w koc chwytliwość ma słabą.

Adremy też mi zwiewają.

Czas, czas. Czas robi sobie ze mnie jaja. Zazwyczaj kładę się spać koło 4 i wstaję w południe. Teraz, po dwóch tygodniach urlopu i trzech tabletkach antybiotyku, nie chce mi się spać przed południem. Zasypiam koło 13, jak się zmuszę (i nagle wysypiam się w ~5 godzin). Jest dziwnie. Przecież nie ma takiej godziny, siódma, dziewiąta rano. Nie ma. Oddajcie mi moją dobę!