Trochę się podziębiłam, więc spędziłam na chorującym szezlongu trochę czasu i oprócz bieżących premier nadrobiłam kilka zaległości. Zarzuciłam oglądanie seriali, które za wysoko skoczyły rekina, były zbyt ponure albo zmęczyły żenadą. Przy okazji zrobiłam apdejt kalendarza i wyszło mi, że oglądam już tylko niewiele ponad 80!
2 Broke Girls — nadal znakomite. Obsada dobrze się bawi, a ja z nimi. Niezmiennie perełki wśród dialogów, galeria typów ludzkich i jeszcze mam się z kim identyfikować pod więcej niż dwoma (*)(*) względami.
A Touch of Cloth — Come again? Obowiązkowe dla każdego fana i każdej fanki seriali kryminalnych nieobarczonego kijem w dupie. Jack? Jack? Jack? Jack?
Adventure Time — obiecałam komuś oglądanie razem, łypnęłam dla porządku na kilka pierwszych odcinków i trochę nie mogę się doczekać.
Almost Human — wreszcie coś SF, z czego jestem bardzo zadowolona. Prawidłowy gorzki humor. Karl Urban pyszniusi.
Anger Management — nie wciągnął mnie Charlie Sheen na terapii dla niby że furiatów. Sztampa w kategorii sitcom, meh w kategorii rozrywka.
Archer — już piąty sezon, a jeszcze ani razu nie było spadku formy.
Arrested Development — klasyk. Tak głębokich fint w fincie w fincie nie ma chyba nigdzie indziej.
Arrow — a wiecie, że można zrobić ekranizację komiksu na serio i zupełnie dobrze?
The Assets — sympatyczna szpiegowska à la ramotka, nieopatrzona obsada.
Baby Daddy — sitcom wyłącznie dla fanów i fanek gatunku, miejscami zaskakująco niegłupi (ale nie aż tak często, jak by się chciało).
Banshee — podeszłam do pilota, ale dla mnie too brutal. Publiczność chwali.
Bitten — zaczęłam głównie po to, żeby mieć na oku nowe twarze w serialach, bo to kolejny taki z młodymi dla młodych, tym razem o wilkołakach. Nie pociągnę go za długo, nie jest dobry.
Black Mirror — jeszcze nie chwaliłam? Brytyjskie SF, każdy odcinek na inny temat, osobne historie i obsady (znakomite). Ponura rewelacja, nie na gorszy dzień.
Black Sails — brytyjska kostiumowa rzecz o piratach, wizualnie wporzo, ludność chwali, ale dla mnie pilot był zbyt powolny.
The Blacklist — pilot, na tle ostatnich propozycji z telewizji kryminalnej, był poprawny. Na początku klisza na kliszy (zwłaszcza hannibalowskie motywy), nie mogłam też patrzeć na Spadera od starego stargejta, ale z biegiem czasu stonował manierę. Serial wciągnął, choć czasem muszę zamykać oczy, bo bywają makabreski. Megan Boone zacna twarz.
Blue Rose — nudne i scenariusz jakiś taki nie tego. Zajrzałam do tego, bo nowozelandzki i chciałam trochę nowych widoków.
Bluestone 42 — bardzo raduje. Skoro Afganistan, wojna i rozbrajanie bomb, to Brytole zrobią z tego znako komedię. Off we fuck!
Brooklyn Nine-Nine — na samym początku trochę miałam żal, że nie są to Unusalsi, ale szybko mi przeszło. Rosa i Gina robią mi dzień. Polecam, im dalej, tym lepiej.
Chicago PD — Chicago ma jakiegoś pecha do seriali na swój temat, ale to jest na razie zupełnie przyzwoity kryminał, bez większej rewelacji. Gdzie trzeba, tam ponuro, ale są oddechy.
Continuum — pilot wytrzymałam w ramach poszukiwania SF, ale kiedy trzeci odcinek niczego ciekawego nie przyniósł, odpadłam.
Cougar Town — z biegiem czasu robi się coraz lepsze. O ile dobrze pamiętam, trzeba przetrwać pierwszy sezon, żeby się ustaliły relacje międzyludzkie, a potem robi się z tego Community dla ludzi po trzydziestce. Dla mnie rewelacja.
The Crazy Ones — z przykrością raportuję, że bardzo słabe. Lubię całą obsadę, ale ani to zabawne, ani nie ma się z kim zidentyfikować, ani …nic.
Da Vinci’s Demons — po pilocie machnęłam ręką, ładne, ale niewarte. Sam Da Vinci zupełnie pretekstowy. Widoczki są, ale historia w ogóle nie jest. Poza tym nie lubię tytułów “demony kogośtam” (plus ewentualnie “według kogośtam”), bo zawsze, zawsze oszukują.
Dads — nędzne, niestety. Seth Green i Giovanni Ribisi są przecież w ogóle znakomici, ale oprócz nich wszystko tu jest powolne, nienowe, miejscami męczące, no i przez dwa odcinki ani razu nie porechotałam.
Defiance — wytrzymałam 20 minut. Taki świat widziałam już -naście razy, bohaterowie i bohaterki z plastiku (jakby scenarzyści czekali na odzew widzów, żeby ich podszlifować), dynamika między nimi banalna, klisze bez jaj. W ramach dekoracji wrzucili odpadki z innych planów, zamieszali i mieli nadzieję. Smuteks, bo czekam i czekam na dobry serial SF. I czekam.
Dracula — przyjemnie się ogląda. Seks jest, ale nie tylko o niego chodzi. Rhys wporzo.
Elementary — na początku zachowałam rezerwę, gdyż mam Pewne Oczekiwania wobec seriali sherlockowych. Na szczęście lubię Millera i Liu, Nowy Jork jest lokalizacją dającą możliwości i wszystko się dobrze skończyło, czyli oglądam z rozkoszą.
Enlisted — komedyjka o bieżących żołnierzach amerykańskich, braciach, z których chyba tylko jeden jest względnie udany. Ma troszeczkę wdzięku, zobaczymy, na ile pociągnie.
The Following — porzuciłam dość szybko, Bacon fajny, ale Purefoya nie mogę.
Golden Boy — tak nudny, że już skancelowali. Spróbowałam pilota. Nie warto.
Graceland — czy ja wiem… chyba nie warto. Grupka undercoversów w domku na plaży południowej Kalifornii. Kołek do zawieszania niewiary już dawno popełnił harakiri, ale kamon.
Hannibal — cienki, nie ma chemii, nie ma napięcia, niestety, spada z mojej watchlisty. Szkoda, bo Mikkelsena to bym mogła pozażywać.
Helix — podwójny pilot, zasnęłam w połowie. No nie umieją robić seriali o zarazach.
House of Cards — widownia pieje z zachwytu, a ja oglądam w zasadzie tylko dla Spaceya, bo reszta (w tym nawet scenariusz) nie robi na mnie większego wrażenia. Oryginał lubiłam.
House of Lies — nie wiem, dlaczego dałam się wciągnąć w ten serial, zwłaszcza że w pierwszym sezonie żenujących momentów było sporo. Ale teraz nie mogę przestać, choć przyznam, że oglądam tylko kątem oka w godzinach pracy.
Intelligence — obsada zrecyclowana tak potwornie, że od makdonaldowego czizburgera różni się tylko bułką. Przez bułkę mam na myśli twarz głównego bohatera i głębię jego problemów wewnętrznych. Holloway w ogóle podobał mi się tylko raz, jak miał epizod w Community.
The Late Late Show with Craig Ferguson — to jest show, z którym spędzam każdy wieczór za pomocą jutuba. Nie podam linka, bo zawieszą kolejne konto gościa, który wrzuca odcinki, a ja przecież bez Fergusona nie zasnę. Monologi są wszystkie pieniądze.
Life — to była zaległość, nadrobiłam. Znakomity, cieszę się, że nie przegapiłam. Tylko dwa sezony, zamknięta historia. Trochę policyjniak, ale nie o to chodzi. Nie wiem, co powiedzieć, żeby nie zaspojlować (:
Looking — obejrzałam pilot i bardzo mi przypadł. Imdb enigmatycznie zapowiada “The experiences of three close friends living and loving in modern-day San Francisco.” Podpowiem subtelnie, że chłopcy nie szukają dziewcząt w wielkim mieście i nie jest to komedia boki zrywać.
Major Crimes — bardzo przyzwoity kryminał. Niby że spinoff The Closer, ale nie o to chodzi. Główna bohaterka spokojna jak głaz narzutowy, por. Provenza jest mjut, w zasadzie nie wiem tylko, co Nadine Velazquez robi w obsadzie (skądinąd była znakomita w My Name Is Earl, ale tutaj tylko wygląda i denerwuje głosem).
Maron — trzeba lubić Marona, ale trudno nie. Jest ponuro i o życiu, zatem trudno się nie bawić dobrze w trakcie.
Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. — nie zawodzi, wręcz raduje. Nie o superbohaterach, tylko o ludziach. Przez cały pilot uśmiechałam się wraz z agentem Coulsonem. Mjut. Dalej już się samo jedzie, bo Whedon tak robi.
Motive — kanadyjski, więc świeże twarze. Bohaterka z jajami. Przyzwoity procedural.
Mr. Selfridge — tak jak pisałam kiedyś, ładny i starannie robiony. Dużo wdzięku. Może przypaść do gustu i mnie przypadł. Znajomi mężczyźni macho raportują jęki zachwytu nad elementami obsady.
New Girl — przyjazna, nietypowa komedia o współlokatorach i przyjaźni, z Zooey Deschanel na wierzchu tortu.
The Newsroom — kto zna i lubi Sorkina, ten oglądać będzie. Tradycyjnie iskrzące dialogi.
Nurse Jackie — już kilka razy przestałabym oglądać, gdyby nie Merritt Wever, która jest obłędna. Ogólnie serial w porządku plus, ale trochę mam z nim syndrom sztokholmski.
Perception — kryminalny z twistem, trochę bzdur naukawych. Ale jest coś uroczego w obsadzie i w relacjach między bohaterami.
Plebs — głupie potwornie, ale śmieszne. Zresztą starożytni ależ głupi ci Rzymianie z mocnym brytyjskim akcetem zawsze zabawni. Zacytuję Radzia: “Scenki biurowe w anturażu 27 B.C. bawią mnie do łez”, potwierdzam.
Portlandia — nigdy nie napisałam o tym więcej? A przecież oglądam i jestem wyznawcą! Nawet mam magnesik na lodówkę. Znakomite opary absurdu, nie na każde nerwy.
Rake — serio? Greg Kinnear jako upadły badass bezskrupułowny adwokat przeciw wszystkim bez dania faka? No nie wiem. Pilot obejrzałam bez problemu cały, ale z dafuqiem z tyłu głowy. Oryginał lepszy.
Ray Donovan — ponury fikser w Los Angeles, jak zwykle z rodziną ma się większe problemy niż z klientami. Liev Schreiber, ’nuff said. Oglądam.
Rick and Morty — śliniący się dziadek robi sprawę.
SAF3 — Dolph Lundgren w półnegliżu i wilgoci (znako scena z umlautami pod prysznicem gdzieś na początku), strażacy, ogień, morze itp., ale SAF3 jest tak zły, że nie wiem, od czego zacząć. Za dialogi ktoś powinien dostać w twarz krzesłem, drugiemu planowi trzeba powiedzieć, żeby nie patrzył w kamerę, montażystów ktoś ewidentnie zmusił do slowmotionów przy wdziewaniu strojów służbowych. Lśnienia i błyski podczas zbliżeń (znako ujęcia naszywek) to już tylko wisienka na torcie. Tempo i napięcie martwego psa na kopcu termitów, że tak sobie pożyczę od Praczeta. Przez większość czasu nie wiedziałam, czy to nieudany spoof Baywatcha, czy ktoś zjadł za dużo Danger5 przed produkcją. Kill it. Kill it with fire.
Seed — taka leciutka komedyjka o dawcy nasienia, który poznaje swoje potomstwo po latach. Można sobie darować, jeśli ktoś ma napięty grafik, ale trochę wdzięku jest.
Shameless (US) — znakomite pierwsze trzy sezony, potem różnie, ale jak się już człowiek zaprzyjaźni, to zagląda. Normalnie jak u mnie na osiedlu.
Sleepy Hollow — odświeżające, nie mam zastrzeżeń. Na razie odłożyłam, bo doba ma skończoną liczbę godzin, ale czeka wysoko w kolejce.
Supernatural — podeszłam po raz drugi podczas poprzedniego przeziębienia, pochłonęłam cięgiem pięć sezonów i od tego czasu jestem piszczącą fanką. Pure awesomeness.
Trophy Wife — Malin Akerman jest słodka, za Whitfordem tęskniłam od West Wing. Relacje w podstawowej komórce społecznej są zabawne, czułe i odświeżające, ale po circa sześciu odcinkach zrobiła się za bardzo komedia pomyłek i odłożyłam.
True Detective — świetna obsada, ale wynudziłam się. Przejadły mi się też seriale z tym rodzajem akcentu, w sensie mam jeden i wystarczy.
Vicious — krótkie odcinki, obsada pierwsza klasa, można spędzić parę minut, smakując sposoby, w jaki bohaterowie sobie uroczo dosrywają.
The West Wing — siedem sezonów politycznego Sorkina na najlepszym koksie. Za same dialogi mam ochotę mu postawić, no, obiad.
Witches of East End — ładne, zgrabne, znudziło mi się w połowie pierwszego sezonu. Nie kancelnęli tego przypadkiem po drugim?
Zero Hour (US) — bezydurne, nie wytrzymałam drugiego odcinka.
——–
Poprzednie spisy serialowe:
To ja się odniosę do s-f.
Helix – najlepsze z tego wszystkiego były promo plakaty. Poza tym Syfy jak sama nazwa wskazuje.
Almost Human – Karl Urban, jedyny z załogi nowej Enterprise, którego nie chcę zabić na miejscu bowiem godnie dźwiga szaty Leonarda Horacego McCoya (i dlaczego dkn dostaje tam tak mało screen time) oraz Michael Ealy, najlepszy android na małym ekranie od czasu LCdr Daty w świetnym near-future cyberpunkowym settingu. Odnotowano tylko jednego tyci tyci rekinka póki co: bqpvarx m Cnavą xbzhavxhwąpą fvę m mnśjvngnzv.
Continuum – votum separatum. To się rozkręca dopiero pod koniec 1 serii, ale rozkręca się tak że jak się z tego wyplączą (trzymam kciuki) to zjedzą wszystkie seriale o podróżach w czasie z Moffatem w charakterze wisienki na deserowym ciachu. Plus me lewackie serduszko jest tam nieustannie naprzemiennie głaskane i poddawane próbie. No i Agent Krycek oraz Rakowaty. Go Canada.
Jeszcze bym dorzuciła “Masters of Sex” – bardzo dobry obyczaj w latach 50, w roli doktora Mastersa badającego seksualne reakcje ludzkie obłędnie dobry Michael Sheen, nawet tylko dla niego warto na to zerknąć, a tu jeszcze Lizzie Caplan w znakomicie napisanej postaci Virginii Johnson, i wcale nie gorszy drugi plan. Polecam, wciągło mnie strasznie.
Też zostałam piszczącą fanką Supernaturala, zwłaszcza odkąd Castiel i Crowley weszli na scenę. Jedyny (obok Sherlocka) serial, który mogę oglądać. Nawet mimo tego, że mam im ciężko za złe Trickstera i Balthazara.
Daj znać, jeśli pojawi się gdzieś kiedyś serial porównywalny klimatem.
@m. dam znać, ale na razie nic. może któryś z bieżących dojrzeje za jakiś czas.
A Good wife? GIRLS?!!????
@yegua
Girls zupełnie nie dla mnie, Good Wife znakomita, pisałam o nich w poprzednich częściach.
a gdzie Justified???
to dopiero mistrzostwo samo w sobie. Szczególnie warto zwrócić uwagę na świetne dialogi
@matylda
z Justified miałam spotkanie przy którejś zapoprzedniej noci serialowej i pilot mnie znudził. warto wrócić? poproszę zachętę (:)
Black Sails – efekt końcowy jak jakaś Xena.
The Following – Wymyślony przez idiotę dla…
The Blacklist – [patrz: The Following]
Graceland – [patrz: The Following]
Rake – tylko oryginalny (AU)
Za to dodałbym
19-2 (CA)
Suspects (UK)
Babylon (UK)
Wentworth (AU) – tu już po 1 sezonie
Hinterland – mini, już skończone