Z marketingu — dwója. Zamiast odjąć sobie 10 lat i pisać bloga pt. “jedyne cycki na roku”, mamroczę na kompletnie żaden temat i jeśli się nie mylę, czyta mnie dokładnie jedna osoba (get a life!). Jednak swoją nieoczywistą funkcję ten blog spełnia znakomicie — daje mi świetne przedsesyjne zajęcie zastępcze i jest czymś, na czym się kompletnie nie znam, więc dochodzi przyjemność poznawania nowego.
Wiem już, że robię niemodnie. Teraz pisze się blogi na temat, na poziomie, czyta się i komentuje cudze wpisy, jest się częścią społeczności i wkłada się wartościowy, no, wkład, w to szambo, z którego w 97% składa się Internet.
Tylko że ja społeczność niekoniecznie, cudze blogi niewiele mniej (te, do których zaglądam, gdzieś tu kiedyś wyświetlę, bo zdaje się taki jest zwyczaj), a wartościowy wkład proszę sobie zwinąć w ciasny rulonik i mi nim nie machać przed nosem. To jest mój blog, wynocha.
Polituję się nad sobą jeszcze najwyżej godzinkę, a potem będę czekać na telepatyczne instrukcje, jak nie pisać bloga o poszukiwaniu sensu bloga.
Do pooglądania: bębenki