Uwielbiam niepowtarzalność podróży pociągiem. Za każdym razem mija się to samo i ani przez sekundę nie można liczyć na to, że zobaczy się to kiedykolwiek znów.
Zawsze będzie rozkopana hałda piachu z wywroteczką na czubku. Będą takie same potagowane murki. Te same rzędy drzew i placki pól. Przyjdą te same myśli, ponieważ o, krowy. O, domek — ciekawe, kto w nim mieszka, ja bym tak chyba nie mogła. Chociaż, może?
Polska jest jednak krajem pełnym przyrody — pola, lasy, laski, drzewka, jeziorko, o rany, jakie małe. Ciekawe, co by było, gdybym urodziła się w miejscu, w którym jest tylko jedna chata, a przy niej zaparkowany polonez. O, znowu krowa. Mniejsza od tamtej poprzedniej czy to złudzenie optyczne?
Za każdym razem tak samo w przedziale lub w wagonie będzie kilka znajomych twarzy albo przynajmniej wyglądających na znajome, a jeśli dziś jest kilkanaście lat temu, to nawet trafi się ktoś sympatyczny, niehałaśliwy i też lubiący zapalić na każdej stacji, żeby tylko nikt się do nas nie dosiadł, bo tak przyjemnie się rozmawia, a przecież dalej są puste przedziały dla niepalących, niech idą sobie.
Teraz palić nie wolno w całym pociągu pod groźbą, ale za to jest prąd w gniazdkach. Sprzyja to obumarciu mojej ulubionej tradycji związanej z pociągiem, tj. wymianie sekretów i wniosków na temat życia z przypadkową osobą jadącą w tym samym kierunku.
Prąd nie jest jednak jedynym winowajcą, drugim, chyba ważniejszym, jest upodobnienie wagonu do samolotu. Pomysł dość logiczny (kiedy akurat jestem w fazie niepokoju podczas lotu, wyobrażam sobie, że to pociąg), ale kompletnie bezsensowny. W wagonie, który nie ma przedziałów, nie da się wymieniać sekretów.
Nawet nie to, że “wszyscy usłyszą” — nikt nie usłyszy, ponieważ wszyscy mają na uszach słuchawki, ponieważ w wagonie jest dziecko, ponieważ być w nim musi i należy nie być paruvą względem faktu, że dzieci w wagonach nudzą się dokładnie tak samo jak dorośli. Którzy chociaż mają prąd, często internet i w ogóle wszystko pod ręką, to nie mogą zrobić tego, do czego wzywa ich atawistyczny instynkt pasażera.
Do spotkania.
Pierwszy krok: wyglądać możliwie nieprzysiadalnie, zniechęcająco i oschle. Umościć się, rozłożyć prowiant i literaturę.
Drugi krok: tradycyjne hasło i odzew. Nie może to być o pogodzie ogólnie — musi być w związku albo z miejscem startu, albo docelowym. Ani polityka — nie jesteśmy w taksówce. Pożyczanie kawałka gazety jest spoko. Uwaga ogólna o zajętości pociągu jest spoko. Ucieszka z tego, że klima działa lub nie działa — spoko. Krótkie, uprzejme zapytanie o zadowolenie z wyłożonej na stoliku książki jest spoko.
Charakter odzewu decyduje o tym, czy nastąpi krok trzeci, czy obie strony przejdą do udawania drzemki.
Trzeci krok: wymienić historie swojego życia na historie kompletnie obcej osoby. Pośmiać się razem, ponarzekać. Zadumać w duchu, że inni ludzie myślą i żyją tak zupełnie inaczej. Wszystko w atmosferze pełnej akceptacji i umiarkowanej życzliwości, bo przecież będziemy jeszcze jechać przez parę godzin i nikt się kłócić nie chce w tej metalowej puszce, w której okno się nie domyka, ale za to jest trochę za gorąco.
Znaczy teraz okno się już nie otwiera.
Teraz fotele są dużo wygodniejsze, ale za to nie ma dokąd się oddalić. Nie ma korytarza, na którym można stanąć, maksymalnie po jednej osobie na jedno wejście do przedziału, i wspólnie zażywać anonimowej, bezpiecznej samotności z nutką ciszy.
Przepraszam za powyższy zabieg językowy, ale na przykład w pendolino cisza nie występuje w nutkach. Nie ma rytmu, gwizdów, jęków szyn, stukotania drzwi. Pendolino daje najbardziej bezsensowny wykon w historii muzyki, czyli dubstep, ale cichutko.
Już nie mówię o tym, że ludność gra na komórkach i laptokach, zamiast patrzeć na przemijającą, jednorazową rzeczywistość przez te zajebiste, czyste, wielkie okna, których kiedyś nie było. No, jak chcą, to niech grają. Rundka w gierkę, którą się zna, to doświadczenie tak samo powtarzalno-ulotne jak patrzenie przez okno w pociągu.
*
Jestem całkowitym mieszczuchem z dziada pradziada, więc nie wiem, jak dla państwa, ale dla mnie patrzenie na przesuwające się kilometry lasu, pień przy pniu, szaro-zielono na dole, zielono na górze, to emocjonalnie takie samo doświadczenie, jak obcowanie z bardzo dobrym dziełem sztuki.
W pociągowym lesie nie łażą ludzie, zwierząt nie widać. Drzewa rosną w miarę równomiernie. Jedne lasy są przejrzyste, inne gęste i ciemne. Atmosfera tam jest blisko-obca, bo niby można w ten las wejść, jest na wyciągnięcie ręki, ale nigdy nie wejdziemy, bo jesteśmy w środku niczego, nie wiemy gdzie, a konkretnie to w pociągu. A las, minęliśmy już pięć takich, nie daje żadnego powodu, żeby go odwiedzić. Tylko jest i po prostu zadaje pytania o sens istnienia, genezę, historię, kontekst i przyszłość.
Nie ma w tych lasach żadnych ścieżek wydeptanych przez człowieka. Ale czasem spomiędzy drzew wystaje wieżyczka jakaś albo słup. Drzewa są zbyt równo. Ktoś o nie dba, niematerialny bóg-leśnik.
*
Dziś spełniłam swoje wieloletnie marzenie, mianowicie wzięłam na podróż pociągiem pudełko, w którym jest sześć jajek gotowanych na twardo, torebeczka z solą, kawałek masła, pomidor i surowa marchewka. Spokojnie, nie jestem potworem, nie będziemy jeść tych jajek w wagonie bezprzedziałowym. Chciałam je tylko mieć przy sobie, jak za dawnych czasów, kiedy piekielne jajka były zakazaną konwencją genewską, ostateczną bronią, gdy ktoś wylosowany nam w przedziale okazywał się godny pogardy.
Nie chciałabym opowiadać, że kiedyś było tak pięknie i mam nostalgię. Nie uważam, że warto rozmawiać o tym, że różnica doświadczeń pociągowych będzie kolejną przestrzenią, w której kolejne pokolenia nie do końca będą kumać poprzednie.
Nie mam tęsknot do złych rzeczy tylko dlatego, że są takie moje. Umiem, kurde, docenić zmiany na lepsze.
Kiedyś był taki głos w pociągach, który przesuwał się sprawnie wzdłuż wagonu ze słowami piwo jasne piwo ciemne piwo piwo. Teraz miła osoba turla wózek pełen opcji na ciepłą herbatę, kawę albo wodę. W pierwszej klasie dodatkowo słodka przekąska (czyli mikroskopijny batonik, ale jak to brzmi!).
Kiedyś w warsie, jeśli człowiek miał odwagę, a obsługa obniżyła emisję pogardy wobec pasażera, można było kupić przerażającą parówkę. Teraz można kupić kamęber na ciepło z elegancką kropelką żurawinki.
*
Czasem wzdłuż torów jest droga prawdopodobnie szybkiego ruchu, bo samotny samochód postanawia dotrzymać nam kroku. Nie wygląda na to, żeby w środku byli jacyś ludzie, to tylko samochód, który przez chwilę, nie wiadomo czemu, chce ścigać się z pociągiem.
Czasem na środku nieokreślonego pola stoi jedno drzewo. Ani wielkie, ani małe. Czy ono tam stoi po to, żeby kiedyś ktoś, kto będzie robił coś z tą glebą, miał gdzie usiąść w cieniu?
W wagonie są ekrany, na których aktualnie puszczają widoki z włoskich wybrzeży.
Zdrzemnęłabym się, gdyby nie to, że za oknem równiuśkie, wąskie paski różnej flory, a pośrodku jednego stał strach na wróble. Znaczy wiadomo, że nie na wróble, ale strach.
Albo teraz, też wąski pas niczyjości, rozszalałe chwasty, po lewej pszenica, po prawej kukurydza.
Przyroda raczej ciepłozielona, a tu nagle zupełnie szary komplecik budowli z oknami, spadzistym dachem i bez szyb, ale widać, że kiedyś był używany.
Ten las wygląda na dość dziki i ciemny, ale na brzegu ktoś bardzo równo ułożył zeschnięte gałązki.
W tym pociągu nie można uchylić okna, żeby pożartować z ludźmi na peronie, ale za to można zasunąć roletę na szybie, żeby nie widzieć się z ludźmi na peronie.
W tym pociagu nie śmierdzi przeokrutnie tysiącem skarpet wgniatanych przez zmęczonych pasażerów w niewygodne siedzenia. Przy moim fotelu jest lampeczka do czytania.
Teraz mijamy kolorowe miasteczko, które jest śliczne po jednej stronie (prawdopodobnie zwane “przed torami”) i szarobrzydkie z drugiej (“za torami”, mogę się założyć).
Za miasteczkiem przestało być płasko. Znaczy parę pagórków wiosny nie czyni, ale są one w obłędnych kolorach. Dzikie kwiaty robią widok.
Kolejne miasteczko, trochę większe i chyba bardziej zamożne. Przy spalonym budynku bawi się trzech młodych, półnagich hipsterów. Mają ekstrawaganckie, zadbane fryzy i zarosty.
Kiedyś z głośnika w przedziałach wydobywał się charakterystyczny trzask, od którego milkł cały wagon. Nie można było nawet oddychać, jeśli chciało się odszyfrować komunikat. Teraz na ekranach w naszym wagonie PKP przekonuje, że nie cała chujnia kolejowa to oni, ponieważ są też inni przewoźnicy i może to oni dla odmiany coś zjebali. Lecą też atrakcje miejskie w Trójmieście, choć pociąg jedzie w bardzo innym kierunku.
*
Jak się za dużo siedzi w mieście, to można zapomnieć, ile kolorów ma przyroda. Ten widok nawet pachnie inaczej. (Znaczy nie pachnie, bo pociąg jest teraz szczelny bardzo, ale mnie kolory pachną). Więcej niż 16 milionów samego zielonego. Wzrusza mnie to.
Dlaczego ludzie stawiają domki oknami do torów? Lubią patrzeć na przejeżdżające pociągi? Liczą je na słuch? Bez sensu. Znaczy dla mnie dobrze, przyjemnie patrzeć mijanym domkom w oczy.
Znów jesteśmy w środku niczego, ale zaparkowane mnóstwo porządnych samochodów. Parę metrów dalej na żużlowym torze turlają się jakieś fachowo oklejone, niskie wozy.
Fabryka, hala, stary malutki kościółek, biedronka, szklany biurowiec i kilka domków po prawej. Po lewej solidny, zadbany las, dużo tych takich regularnych przekopanych pasków przeciwpożarowych.
Krowa.
Gruby pan w żonobijce pije piwo na leżaku i uśmiecha się do pociągu. Najbliższy domek dość daleko na horyzoncie.
Pole niebieskie. Myślałam, że to wrzos czy coś, ale to jednak było pole niezapominajek.
*
Do tego lasu, do żadnego lasu, który mijaliśmy, nie mam ochoty wejść. Na pewno jest tam mnóstwo swędzących owadów i pająki, których z pociągu nie widać.
Kiedyś w pociągach można było palić. Jest taki poziom smrodu pomieszczenia, w którym się pali, którego nie da się przekroczyć. Po prostu bardziej śmierdzieć nie będzie. Więcej smrodu nie przylgnie do ścian, nie weżre się w tapicerkę.
To były moje ukochane przedziały.
Z drugiej strony dla mnie już za późno. Pociąg jest czyściutki, a ja i tak co chwilę czuję, że potrzebuję umyć ręce. Dziwna kompulsja, zważywszy że zdarzyło mi się gorsze rzeczy wciągać ze stolika w pociągowym kiblu.
Na ekranik wskoczyły dobrej jakości znane twarze radiowej Trójki, panierują kotlet schabowy.
Obsługa pociągu jest super uprzejma, samolotowa niemalże. Nie będzie więcej żarcików “pana już gryzłem”.
Nie znacie?
Jechaliśmy kiedyś pociągiem z Trójmiasta do Raciborza. Przedział drugiej klasy, osiem siedzisk, dwa leżyska nad głowami i kilka na podłodze. Plecaki pełne wódki, dusze pełne antycypacji. Kontroler skontrolował kontrakty jakoś w drugiej godzinie podróży, po czym zasunęliśmy zasłonki i hulaj dusza, piekła nie ma. Na każdej stacji dosiadał się ktoś znajomy, w naszym przedziale i okolicznych zabawa przednia. W czwartej albo szóstej godzinie kontroler omiata nasze krzywe ryje rozbawionym wzrokiem, sprawdza bilety tym, którzy dosiedli się później. Zamiera przy jednym z kolegów, szuka w pamięci…
— A, nie, pana już gryzłem.
*
Trochę mi jednak brakuje tego rytmicznego terkotania jako tła dla przesuwających się lasów – pól — domków — krów. Było w tym coś relaksującego.
Lubię pociągi. Przypomina mi się w nich, dlaczego nie lubię się osiedlać, tylko ciągle podróżuję.
— Przecież ty prawie w ogóle nie wychodzisz z domu — zauważy ktoś, kto nie zrozumiał słowa z tego, co napisałam.
Właśnie minęliśmy wielkiego białego dinozaura pomalowego w krowie łaty.
Dziękuję :)
“You see a regular, domesticated brahmin.”
Moja matka pracowała w szpitalu kolejowym, jako rodzina kolejarzy mieliśmy najpierw pewną liczbę darmowych biletów kolejowych rocznie, a później w ogóle darmowe przejazdy. W związku z tym uwielbiam pociągi, dworce, cały ten klimat.
Niestety, ostatnio jeżdżę coraz mniej, przy obecnych cenach biletów dwóm osobom bardziej opłaca się samochód, a do niektórych miejsc to już w ogóle nie da się dojechać – i dlatego już się cieszę na wyprawę do Lublina w przyszłym miesiącu, trasą krajoznawczą przez Siedlce, Łuków i Parczew.
właśnie w nocy wróciłam, nie pendolino, a wręcz klasycznym osobowym, nie tak śmierdzącym, za to pustym, z wiosną za oknami, z bażantami i lisami przy torach, z pannami wpatrzonymi w telefon.telefon się łatwiej obsługuje niż ten rozkładany stoliczek przy oknie, nijak dziewczę nie mogło skumać jak toto działać powinno, ciągle się składał. I nadal w składzie 11 bodajże wagonów połowa bez ogrzewania, a nawet bez światła. uwielbiam jeździć, patrzeć przez okno, chłonąć widoki, wschody i zachody słońca, żurawie!! czasem człowiek musi, inaczej się udusi
Tak się zastanawiam, czy za parę lat wycieczki polskim taborem kolejowym nie będą odbierane jak turystyczna atrakcja “relikt przeszłości” :P