Jak się robi imprezy z nerdami, trzeba zadbać o płodozmian, to znaczy na gospodarzu spoczywa odpowiedzialność za to, żeby raz na jakiś czas odwirować i wpuścić świeżą krew. Jak się tego nie zrobi, w pożycie wkrada się monotonia. Nerdy są jak inżynier Mamoń, lubią to, co już znają, zatem nowych nerdów trzeba wprowadzać ostrożnie i z wyczuciem.
Dobrze mieć w pamięci, że najłatwiej jest się wkupić w podłe nerdzie serduszka przez żołądek. Merigold oprócz tego, że ładnie wygląda, takoż śpiewa i zaprezentowała zacny charakter (spieszę uściślić, że to nie znaczy “łagodny”), miała też bardzo dobre wejście na jeden z ostatnich melanży, gdyż przyniosła chlebek (chlebek! to było wielkości małego kontynentu!). Poniżej podany przez nią przepis, lekko zredagowany. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia, bo zeżarli.
Potrzebne będzie:
- kilogram mąki
- dwie saszetki drożdży (trzeba je ożywić, zalewając 3/4 szklanki ciepłej wody z łyżeczką cukru i czekając, aż się spienią)
- około łyżki soli
- około łyżki suszonego rozmarynu
- około pół łyżki cayenne
- można też dodać około pół łyżki czarnego pieprzu, ja tym razem nie dałam
- jakaś micha, żeby w niej to wymieszać, i jakaś powierzchnia płaska, żeby na niej wyrobić
- niecały słoik suszonych pomidorów w oliwie
- można pergamin/papier do pieczenia
- forma do pieczenia (na oko to była chyba co najmniej 30 x 30 cm)
- piekarnik
Mąkę można przesiać, ale to nie jest obowiązkowe. Wymieszać z przyprawami i wlać ożywione drożdże i jeszcze trochę wody, zazwyczaj wychodzi jakieś 500 ml, ale różne mąki różnie piją. Po kilkuminutowym wyrabianiu ciasto powinno być miękkie, ale raczej zwarte. W czasie wyrabiania dodaję też oliwę z pomidorów, jakieś 2/3 tego, co jest w słoiku. Ciasto rośnie różnie, w zależności od warunków. W ciągu godziny powinno podwoić objętość, wtedy się je dziurawi, aż sklęśnie, i pozwala mu wyrosnąć jeszcze raz. Piecze się w natłuszczonej formie (jeszcze łyżka oliwy z pomidorów), na papierze do pieczenia jest wygodniej. Na wierzch pomidory i jeszcze ciut rozmarynu.
Piekłam w gorącym piecu, 200-220 stopni przez jakieś 40 minut, ale to może potrwać do godziny. Zazwyczaj jak zaczyna pachnieć, to piekę jeszcze 20 minut. I już ;)
To może brzmieć jak duża robota, ale aktywnej pracy jest jakiś kwadrans.