Notka o truskawkach ma już dwa lata, ale dopiero teraz udało mi się zrobić fotki z produkcji. Mam nadzieję, że widoki są zachęcające. Otrzymaną paciaję można spożywać łyżeczką, pić z kubka, wylewać na lub obok ciasta lub lodów, wmieszać w ser biały, w jogurt, w kefir, wcierać w ciało. Niektórzy mają uczulenie na truskwy, więc powinni najpierw powcierać testowo w niewidocznym miejscu, np. najeżdżając myszą na zdjęcie.
1. Kupiłam circa półtora kilo truskiew. Trzeba je umyć. Oszczędzam wodę, więc wsadzam korek do zlewu i zalewam truskawki z grubsza. Wywalanie ich na sitko i płukanie pod bieżącą wodą wyjdzie circa 10 razy tyle.
2. Usuwam wszystkie te zielone kawałki, zgniłe egzemplarze, badyle i pająka (nie boję się pająka, bo on je truskawki, czyli nie będę dla niego atrakcyjną potrawą. wzdragam się, ale nie boję). Nie mam fotki pająka, więc po prostu jeszcze raz pokażę, jaki mam zajebisty zlew.
3. Mam zatem michę truskiew nadających się do czegoś, w końcu. Mam także pofarbowane palce i traumę po niespodziewanym pająku.
4. Montuję rozdrabniacz i wrzucam po jednej truskwie do pojemnika, po kilku sztukach już ładnie się wszystko siecze. Spróbuję zrobić animgifa z tych jakże zabawnych ruchów:
5. BLAAAAARGH
6. Jak mam tego już odpowiednio dużo, dosypuję łyżeczkę cukru albo dwie. Ty nie musisz, ja po prostu dodaję cukier nawet do smażonej cebuli.
Odpowiednio dużo to jest tyle, żeby wypełniło pojemnik.
7. Potem drugi.
8. I trzeci. Więcej nie mam.
9. Zmęczonego bohatera tej bitwy nie wkładamy do zmywarki. Płuczemy mu końcówkę dolną, ostrożnie, żeby się nie zemścił.
10. W miarę możliwości uważamy, żeby woda nie nalała się do górnego otworu. Upranie poprzedniego łobuza kosztowało mnie to ostatnio ze dwadzieścia złotych (tj. trzeba było kupić nowego).
11. Właśnie, bo starczyło jeszcze na dwa małe kubeczki.
12. Pojemniki poszły do lodówki, a zagubione kubeczki, no cóż, nie każdego czeka happy end.
Z tym ostrożnym myciem rozdrabniacza to jakiś przesąd. Mój regularnie kąpie się w zmywarce i nie narzeka (ale wstawiam go ostrzami do góry żeby woda się nie zbierała)
Osobiście jak truskawki są najtańsze to kupuję większe porcje, miksuję i zamrażam w małych pojemniczkach. Po sezonie mogą służyć jako półprodukt np. do muffinek (wlewam bezpośrednio do ciasta, przed upieczeniem są uroczo różowe, po upieczeniu aż takiego efektu już niestety nie ma) albo do deseru, w skład którego wchodzą jeszcze jogurt grecki i żelatyna/galaretka truskawkowa.
Można też skonsumować w postaci makaronu z truskawkami i śmietaną, ale wiem że są mutanci co nie lubią takich połączeń.
Ha! równie dobre wychodzi z agrestoporzeczki. Samo, albo pół na pół z jogurtem naturalnym.
Właśnie zanabyłem parę dni temu blender, to teraz próbuję co popadnie :)