Niektórzy uważają, że stan spełnienia poznać po tym, że człowiek umie się zatrzymać. Żeby zachwycić się sroką tańczącą na trawie, czułością dłoni albo pięknym zachodem słońca. Że umie zasmucić się pogodnie, nie boi się wpaść w melancholię, doznać refleksji. Lubi sprawić sobie przyjemność, rozsmakować się w niej i cieszyć się drobiazgami.
Oczywiście należy takie chwile pieścić i cieszyć się nimi, bo przywołują poczucie integralności, dają spokój, zapomnienie i szczęście. Są korzystnym krokiem poza hipnotyzujący, bezpieczny, płytkorefleksyjny tryb praca – jeść – telewizor/hobby – spać.
Ale z tym stanem spełnienia to moim zdaniem bzdura. Szukanie takich chwil i skupianie się na nich, nazywanie ich dojrzałością — to taki stan, w którym człowiek zaczyna umierać.
Dobre życie stoi na rzeczach niemądrych. Trzeba się najebać i czekać z utęsknieniem na kaca, trzeba stłuc wazon i się wstydzić, strzelić w pysk najlepszego przyjaciela i nadużyć najlepszą przyjaciółkę, złamać serce komuś, sobie, pobić się z pijakiem w pociągu, najebać się na ślubie, wybaczyć kurwie, darować skurwielowi, zostać źle zrozumianym, okazać się płytkim, naiwnym, bezwolnym i słabym.
Trzeba sobie na takie rzeczy raz na jakiś czas pozwolić. Nie za często, nie za mocno. Ale nie zapominać o nich. Bo inaczej między celebracjami tych chwil prawdziwego szczęścia, tych srok, dłoni i zachodów, można mimochodem poczuć się lepszym, dojrzalszym i bardziej spełnionym. Niż inni.
I mam serdecznie wyjebane na to, co sobie myślicie.
Jedna rzecz to takie ustawienie sobie życia, by spełniało ono czyjeś oczekiwania. Druga, to czy to człowiek kontroluje życie, czy życie — człowieka. Jeśli człowiek życie, to musi być w stanie zrobić coś wbrew niemu, tylko dlatego, że ma na to ochotę. Spędzić melancholijną noc przy gitarze i winie. Przelecieć w samochodzie właśnie poznaną koleżankę. Urżnąć się w trzy dupy i pójść z szefem na dziwki.
A że to wszystko jakieś takie… nieadekwatne? O to chodzi.
Wszystko pięknie, tylko że mi to za bardzo przypomina udowadnianie sobie i wszystkim dookoła, że się już jest dorosłym.
Najpierw poznawanie świata i udowadnianie światu, potem poznawanie siebie i udowadnianie sobie, to jasne. Ale chodzi mi o to, co przychodzi później, kiedy zaczyna się pielęgnować spokój albo samozadowolenie i żyje się coraz mniej z powodu zupełnie nowych strachów.
umieranie czai się w każdej cichej, ciepłej norze ale po co przed nim ostrzegać? rozumiem walczyć, ale ostrzegać to nie.. odwieczna misiowatość, czy też wyższa misiowatość kontra wesołe, najebane, uciekane, zakazane, hehe.. jak przeciwstawiać funk panu od muzyki?
OK, po prostu; jeśli dziś wtorek, to znaczy, że dziś wtorek – i tyle. albo coś pomiędzy wtorkiem, a środą..