Scena była manifestacją wolności. Robiliśmy rzeczy, o których nie śniło się naszym rodzicom ani projektantom sprzętu.
Czasem oznaczało to, że spaliliśmy rozszerzenie do Amigi 500 za pomocą nożyczek (my, czyli ja), albo że w czasach głębokiej niepełnoletności rąbaliśmy tanie trunki na party aż do podsumowania twarzą do trawnika.
Nie w tych aktach karygodnej bezmyślności rzecz, tylko w innych. Niektórzy w międzyczasie wyciskali z małego Atari więcej kolorów, niż wypadało (bo przecież jak będziemy szybko migać dwoma kolorami, dostaniemy jeden dodatkowy!) albo pisali w komputerze taką muzykę, że rodzice wrzeszczeli z drugiego pokoju, żeby ściszyć to radio. Niektórzy jeszcze nie mieli nawet początków zarostu, kiedy zostali szamanami, wyznawcami, grafikami, muzykami, programistami, organizatorami imprez masowych, graczami, pijakami i pre-nerdami. Bez zadęcia, bez oczekiwań, bez buntu. Z czystej ciekawości.
Ta nasza dzika wolność to nie była wolność nastolatków w sensie zachowywania się wyłącznie jak nieodpowiedzialne parówy, bo nikt nie pilnuje. Zdumiewające dziś dla mnie jest to, jaki wewnętrzny porządek zachowywaliśmy, robiąc różne rzeczy tylko dlatego, że mieliśmy na to ochotę. Jak grupy dostarczały gigantyczne, pracochłonne produkcje na konkretne terminy. Jak bezwstydnie wystawialiśmy dziubane piksel po pikselu obrazki pod ocenę setek obcych, pijanych chamów.
Jak ludzie bez instynktu samozachowawczego — czyli organizatorzy parties — załatwiali sponsorów, lokale, noclegi, warunki dla tłumów obcych wariatów.
Chodziło o obrazki, kawałki muzyczne i animacje, o wyjatkowo elegancko napisany program oraz, dla ambitnych i lepiej zorganizowanych, o złożenie tego w demko. O to, że dostaliśmy narzędzia bez instrukcji obsługi, czyli bez ograniczeń. Scenowe chłopaki wymachiwały dumnie, który ma krótszą procedurkę albo ile tysięcy fejsów ma jego render. Chodziło o to, żeby coś stworzyć. Ewentualnie zerżnąć i zgarnąć chwałę (a następnie po dupie, bo doprawdy trudno było ukryć fałszerkę przy takiej konkurencji).
Oklaski od współplemieńców były fajne, ale nikt mi nie wmówi, że to dla nich się wyślepiał w obsyfiały monitor CRT po nocach. Poza tym umówmy się, większość tych produkcji była ohydna, tandetna, niespójna, pełna błędów co najmniej ortograficznych. Co z tego.
Napisałam, że scenowe chłopaki, bo dziewczyn było pięć na krzyż, nie licząc absurdalnych cycków na rysunkach i w animacjach. Niedoreprezentowanie nie wynikało wtedy z ostracyzmu, segregacji i odstraszającego klimatu szatni pełnej piardów, w antycznych czasach skomputeryzowanych dziewczyn było malutko z ogólnych (przygnębiających) powodów, a takich, które wiedziały o istnieniu sceny i chciałyby wziąć udział — jeszcze mniej. Dla tych nielicznych, które czytały branżowe czasopisma, wiedziały, na który kanał ircowy wejść lub miały poinformowanych ziomów, czasem była opcja wjazdu na party za darmo. I tyle całego seksizmu. Potem było trochę gorzej, a potem znów lepiej.
Na scenie każdy był absolutnie kimkolwiek, ponieważ był tym, co robił. Płeć, wykształcenie, kardynalny brak kultury osobistej, orientacja i pieniądze, nic nie miało znaczenia. Jak niedawno ładnie powiedział Opi, merytokracja. W rozkwicie. Wśród dzieciaków.
Nie miałam pojęcia, że wokół mnie stali dresiarze i licealiści, metale i diskopolowcy — bo wszyscy jak debile akurat krzyczeliśmy, że AMIGA RULEZ, bo akurat ktoś pięknie wybekał alfabet do mikrofonu. Nie przyszło mi do głowy zastanawiać się, kim w cywilu jest wymalowany flamastrem nieostrożnie pijący młodzian, który złożył umęczone czoło na barierce w ogródku.
Nie było kwestii elegancji odzienia, bo walaliśmy się po najgorszych podłogach.
Nie było kwestii urody, bo wszyscy byli brudni, śmierdzący, pryszczaci i nie na polowanie tu przyszli. Nie było zmartwienia, czy te wszystkie produkcje wystawiane na kompotach do czegokolwiek się przydadzą i na damski chuj cały ten wysiłek.
Na pierwsze party przyjechałam relatywnie późno, ale internet jeszcze był towarem deficytowym. Nie było pendrajwów. Byliśmy młodzi, swawolni i nie szukaliśmy przeszkód, tylko rozwiązań. Grupy rozsiane po miastach komunikowały się przez telefon, a ich produkcje można było dostać na dyskietce, jeśli wysłało się znaczki pocztowe do swappera. (A niektóre programy były postcardware, znaczy autor podawał swój adres i chciał za swoją robotę otrzymać widokówkę). Ale głównie towar zbierało się na copy parties, latając z paczką pustych dyskietek jak kot z pęcherzem po sali, na której wygrywał ten, kto zabrał rozgałęziacz.
Jeśli ktoś miał internet na uczelni, przynosił zagraniczne produkcje i trzeba było czym prędzej je szarpać, żeby potem dostarczyć ziomom, którzy nie dojechali. Nie było komórek i nie mieliśmy samochodów.
Oesu, jak się chlało. Z tego samego powodu, z którego pakowało się wypasione sample do czterech kanałów Protrackera — BO MOŻNA. I tak samo jak z muzyką, jedni umieli to robić lepiej, inni gorzej. Scena aż pękała od personalnych, grupowych i systemowych wojenek. Co z tego.
Z biegiem czasu parties przestały być “amigowe”, “pecetowe” czy ośmiobitowe, bo zjeżdżali się wszyscy, jak tylko była okazja. Nadal kurtuazyjnie na “a a a ataaari” odpowiadało się “więcej węgla”, ale jeśli ktoś pokrzykiwał “pece do gazu”, to znaczy, że ma pijackie reminescencje i trzeba go przykryć kocykiem, bo zmarznie mu jedyna szara komórka.
Podobało mi się tworzenie dla samej rozkoszy, bez komerchy, bez planu zebrania tego do cefałki. Bez obciachu.
I to grzebanie w komputerze, kiedy mało kto dookoła wiedział, o co w tym chodzi. Lubiłam jeżdżenie na party tylko po to, żeby pobyć wśród tych, którzy wiedzą. Poznać autorów, podpytać o techniki, dowiedzieć się, kto na którym kanale ircowym siedzi, skopiować demka i wrzeszczeć podczas kompotów albo pokazów starych dem w gorszej rozdziałce niż wzorek na moich skarpetkach. Czysta radocha bez sensu.
Oczywiście wszyscy potem poszli na studia albo kraść samochody. Potem do pracy, która rzadko jest niezwiązana z grzebaniem w komputerach, ale nie dlatego, że teraz wszystko się robi w komputerach. Nisza, z której poszliśmy w wielki świat, to nie były komputery, tylko kreacja z ich udziałem.
Niech mi teraz żaden bałwan nie mówi, że byliśmy scenowcami, a potem wyzdrowieliśmy, bo przyszła twarda rzeczywistość i niegdysiejsi magicy teraz wymieniają toner w drukarce.
Wiem, że nie, gdyż pojechałam sobie na jeszcze jedno party kilka miesięcy temu.
Oczywiście była fest najebka i walanie się pod ekranem, ale umówmy się, kto w dzisiejszych czasach tylko z tej okazji telepałby się parę godzin z całej Polski do Łoooodziii! Przyjechaliśmy się pooglądać po latach. Opowiadaliśmy sobie, kto gdzie pracuje i jak dużo się ze sceny do tej roboty przydało. Wspominaliśmy stare dema, stare parties, stare obciachy (do dziś mi pamiętają, jak w Elblągu potknęłam się o rozgałęziacz) oraz tych, co nie dojechali. Zadzwoniliśmy do niektórych, ale nic nie było słychać, bo muzyka była za głośna. Liczyliśmy, od ilu lat się znamy, ponieważ przytyliśmy, wypączkowaliśmy, porozwodziliśmy się i pożeniliśmy, przeszliśmy na linuksy i maczki. Pośmialiśmy się serdecznie do wspomnień. Nie pomazaliśmy nikogo flamastrem.
A potem poszliśmy pod bigscreen pokrzyczeć na produkcje biorące udział w kompotach i występujące poza konkursem. Jak zwykle nie obchodziło mnie, kto wystawia i jaka będzie nagroda. Znów gwizdaliśmy z uznaniem przy rysunkach pełnych cycków i żądaliśmy zbliżeń, klaskaliśmy i wrzeszczeliśmy obelżywie przy lepszych i gorszych demkach i modułach. Po przedpremierowym pokazie niedorobionej jeszcze “Catzilli” zrobiliśmy taką owację na stojąco, że organizatorzy puścili nam ją jeszcze raz.
I tak sobie staliśmy, dresiarze z prezesami, wieczni studenci z jednoosobowymi działalnościami gospodarczymi, producenci gier z ludźmi od procesorów, z wódką schowaną w kieszeni płaszcza, bo zimno, kopiąc plastikowe kubki i Zorkę, który stracił przytomność, wrzeszcząc ZA-JE-BISTE, ZA-JE-BISTE, JE-SZCZE RAZ, JE-SZCZE RAZ
I dla tego wszystkiego nadal na party jeżdżę. Kto wie, może w 2013 uda mi się wyrwać na jakieś zagramaniczne w końcu. The Party, Assembly czy co tam jeszcze zostało…
Świetny tekst, łezka się w oku kręci :). BTW. pamiętam Cię z RR Meetingu’99 w Raciborzu, ale ponieważ byłem wtedy scenowym nowicjuszem (to było moje pierwsze party), więc nie miałem odwagi zagadać ;>
Hrw, daj znać, jak będziesz się rozglądał (: mam co prawda ten rok napięty podróżniczo, ale zawsze chciałam zobaczyć, jak to robią za granicą.
Lothar, yezu, no trzeba było! swoją drogą znakomite party na początek, kameralne i urocze. i był Marek, i nocowaliśmy u MSS-a, i XTD z Zorką nawet się pogodzili na chwilę, więc nie było awantur…
Może Assembly Summer? Helsinki, czwartek-niedziela.
Z tego co pamiętam to ta noc u mnie była wybitnie krótka…Odsypiałem ją później na party. Pamiętam też że zgubiłem komórkę XTD i potem ją znalazłem w dziwnym miejscu i jakieś cholernie słodkie i mocne piwo piliśmy.
Hrw, winter jest w lutym i nie mogę, a summer kiedy?
mss, pamiętam, że deadman okropnie chciał nam kupować alko, ale smaku — za cholerę. noc była krótka, istotnie obfita w wydarzenia, musieliśmy potem przepijać smutki, ale wszystko się dobrze skończyło, prawda? (:
Świetny tekst. Dzięki.
żądam Waszych wspomnień!
W Lutym to i mi nie pasuje. Rok temu Summer było 2-5 sierpnia.
A kolega z .fi dorzucił, że Winter to głównie gracze. Na Summer to przynajmniej jeszcze scena dojeżdża.
byłem tu!
Odradzam ASM (nawet summer) – to nie scena. Jak chcesz poczuć smak dużego-zachodniego party, to tylko revision.
Ojezujezu, popłakałem się aż :)
To były czasy :)
A moje Atari 600XL (firmowo 16KB RAMu, ale rozszerzyłem do 64KB) dumnie stoi na półeczce i odpalane od czasu do czasu przypomina, że kiedyś to się działo :)))
Fajny tekst :) Co do wyjazdu na zagraniczne party, to popieram Ubika – jeśli chcecie odwiedzić “ostatni bastion” scenowego klimatu, to dzisiaj jedynym słuszny wybórem będzie Revision na przełomie marca/kwietnia.
Kogo tam nie było, Bart. :->
To co, jedziemy? Ja się dam zabrać.
Dziękować
Ech, nie powinienem czytać takich tekstów. Zimny blask korporzeczywistości jarzy się smutniej.
(ale bardzo dziękuję.)
nowe miasta, mili ludzie, miłe schody, miłe krawężniki, gupie dowcipy do mikrofonu…
brak kasy i niezła zabawa :)
o, dobrze wiedzieć.
zabora! żyjesz :D (stęskniłam się nieco, nie było Cię w Łodzi, a obgadywaliśmy)
no to pojedźmy. w kalendarzu nic mi na czerwono nie wyskakuje, tylko skombinujmy jakiś ekonomiczny transport & nocleg, bo w tym roku nie stać mnie na bankructwo.
wiem, miałem czkawkę cały czas :)
Ale ksywek, groza. Niektore to prawie z zaswiatow.
dlatego trzeba coś dłubnąć po robocie. cokolwiek.
Atari to nie komputer. Chociaz niektorzy tak mowia.
w sumie na revision to i ja bym pojechal, potrzebuje tylko jasnego sygnalu gdzie zbiorka, kiedy zbiorka
Teraz sobie zrobiłem małą retrospekcję – okazało się że nie pamiętam połowy z rzeczy które kiedyś kodowałem. Są jednak tacy którzy to zbierają i archiwizują :). Na szczęście pierwsze demo z którym wystąpiłem publicznie (na moim pierwszym party na którym byłem) przepadło w czeluściach niepamięci. W zasadzie uważam że wówczas mieliśmy jakieś odmienne stany świadomości bo normalni ludzie nie robią kolorowych obrazków na zielonym monitorze, nie zapisują muzyki w postaci heksadecymalnej i nie upierają się że napiszą lepiej procedury obsługi dyskietek niż producent sprzętu. O tym że każde ówczesne demo rozpoczynało działanie od wyłączenia systemu operacyjnego litościwie nie wspomnę. Dzięki temu działały one tylko na komputerze autora i kompatybilnych z nim, czyli do pierwszej zmiany rewizji płyty głównej, albo do dołożenia jakiegoś kondensatora przez producenta sprzętu
mam deja vu podobnej Twojej przemowy z wtedy. znaczy — musi prawda.
Fakt, że Twój awatar przypomina logo Da Jormas tylko dodatkowo robi mi w dobroć i ciepło.
zaraz, a to nie jest w samym środku wielkanocy? bo muszę uważać, żeby być dobrym wnuczkiem.
Nie wiem, dobrym wnuczkiem jestem caly rok, wiec jedne swieta dziadkom lataja kolo piora.
polecam się. tak mnie naszło romantycznie po WeCan. warto było się przejechać.
o, zapomniałam dopisać do wspomnień, że benek między jednym piwem a drugim sprawił mi niezasłużoną zjebkę za kalajna. niezasłużoną! i przeterminowaną!
No w tamtych czasach bylo groznie, ale to dlaczego bylo groznie to story na inne piwo :)
o rany. grzebałam po jutubie i znalazłam minidemko, w którym wystąpiłam osobiście w znakomitym towarzystwie. nie mogłam się oprzeć i dokleiłam do notki.
Miło się czytało.
SCENA RULEZ!
Ja też. Ja też!
A w ogóle może wpadłabyś do Warszawskiego Hackerspace’u?
Pozdrawiam.
JasieK (zuo)
Cześć :)
Bardzo mile wspominam tamte czasy :)
PS. Ma ktoś może to zdjęcie z Amiga Show w lepszej rozdzielczości?
pozdrawiam!
Widzę paru znajomych w komentarzach :) Ich pozdrawiam szczególnie!
dobry tekst, zgrabne ujęcie. AMIGA RULEZ !
Zabora, Lothar, Benny, Andy, Mycyr. Kuna, jakie dobre party. :->
czytałam o nim i widziałam fotki, w zasadzie jak się ociepli, to czemu nie (: szturchniesz mnie na wiosnę przypominająco?
ej, zróbmy sobie jakieś małe piwo wspominkowe, co? w sensie, jak ktoś będzie się szwendał w moich okolicach, niech da znać i może się wygeneruje kilkuosobowy spontan. knajpy są, nocleg na kwadracie jest.
OK, jak tylko zabłądzę do Wawy.
Andy, najlepsze, jakie mam, leżą na http://evil.pl/kya/zdjecia/amiga/
cos tam jakis biznes w wawie miec bede wiec kto wie.
Oaaaeej! Jestem na grupowym! Historia. Dżizas, wzruszyłem się.
Tak w ramach wspomnień, ktoś pamięta na którym Intelu wywaliłem tą wielką szybę w Stodole? Kiedy leciałem powitać XTD? Wydaje mi się że na III, ale zabić bym się nie dał. Pamiętam tylko że powieźli mnie potem gdzieś na szycie i jakoś nikt od mnie nie chciał kasy, a koszt tej szybki raczej był niemały.
mss, na trzecim ktoś mi o tym opowiadał (z wypiekami na twarzy), więc obstawiam drugi.
łatwo sprawdzić w raportach d:
http://ksiegaparties.ppa.pl/
LOL, pamiętam to, rozległ się trzask, patrzę jakoś tak z ukosa na dół (więc siedziałem chyba w tych barowych pomieszczeniach na piętrze, a może tylko w barze na parterze) — no i widzę, że jedno z wielkich okien od patio rozsieczone na kawałeczki :-)
I jakieś relacje potem, że to MSS, i że był całkiem trzeźwy, tylko nie zauważył szyby…
Wydaje mi się, że IO2, ale niczego nie dam sobie uciąć.
Pięknie opisałaś te muzealne czasy (-:
Byłem tam, ale byłem za młody żeby napić się browara z legendami i panem Pampuchem! Pozdrawiam.