Żeby było jasne, też mnie ACTA irytuje. Głównie dlatego, że cała akcja była pełna kłamstw, niedomówień i kompromitacji, a także wszyscy mają mnie w dupie. Staram się obserwować na bieżąco, ale nie idzie mi łatwo, bo trochę jest pożar w burdelu. Poszłam sobie nawet z transparentem wczoraj pod kancelarię premiera (chociaż było strasznie zimno).
Ale też dużo mnie rozśmiesza. Spiszę sobie, żeby nie zapomnieć (poza tym oczywiście będzie się jeszcze działo). Sorry, że chaotycznie i na pewno nie wyczerpująco, ale jestem zmęczona i nie mam czasu.
1. Prasa rozpisała się radośnie o tym, że władza się wystraszyła, kiedy “użytkownicy internetu wyszli na ulice”. Samo sformułowanie jest zabawne na wielu płaszczyznach, co nie?
Umówmy się, władza bała się wcześniej — wtedy, kiedy przepychała ACTĘ przez rybołówstwo i kiedy zaprosiła na tzw. konsultacje społeczne parę organizacji dobranych według ezoterycznego klucza, żeby potem zignorować wnioski.
Mam przed oczami, jak siedzi sobie paru urzędasów i debatuje:
– To jak, jedziemy wierzchem czy przepychamy boczkiem?
– No weź, przecież to tylko formalność, wszyscy podpisują, nie ma co robić hałasu, bo wzbudzi się paru nawiedzonych aktywistów od internetu. Boczkiem, może nikt nie zauważy, będzie spokój.
Okazało się, nahle!, że do liczenia nawiedzonych aktywistów wyjęto za małe liczydło. Niektórym jeszcze się wydaje, że w internecie mieszka kilka osób na krzyż — to takie urocze.
No ale co prasa, żeby nie powiedzieć media (nie powiedzieć, bo nie oglądam telewizji i nie słucham radia). Dlaczego najwięcej dowiedziałam się nie z prasy, tylko z a) tekstu porozumienia, b) komentarzy i analiz blogerów, c) komentarzy i analiz znajomych na G+, d) śmiesznych obrazków z internetu?
Na przykład gdzie porządnie przygotowany, przejrzysty tekst o tym, co będę mogła robić, a czego nie, kiedy wejdzie nowe prawo — w punktach, z gwiazdkami tam, gdzie potrzebna interpretacja? No dobrze, rozumiem, że skoro politycy tego nie wiedzą, to nikt nie wie, a prasa ma kryzys oraz tylko świeże njusy nie jadą zgniłą skarpetą.
Z ostatnich publikacji naprawdę przyjemnie czytało mi się ten tekst, mogę go polecić komuś, komu nie chce się przedzierać przez cały ten bałagan. Mamo, przeczytaj! I jeszcze ten. Jeśli ktoś chce śledzić wydarzenia, polecam mikołajowego gieplusa, same dobre linki tam znajdzie.
A wcześniej co się działo, że afera wypłynęła w mediach parę dni przed podpisywaniem? Dlaczego, żeby teraz wszystko to ogarniać, muszę mieć sześć par uszu, ekran podzielony na cztery okienka i godzinę dziennie na parsowanie danych?
W sumie dla mediów nie mam znaczenia, ważne jest bombardowanie newsami bez opamiętania.
2. Dla przeciętnego użytkownika, który nawet nie musiał czytać treści porozumienia, jest raczej jasne, że w ACTA nie chodzi o interesy twórców i artystów, tylko koncernów i wydawców — tych ze Stanów. Dlatego do łez rozśmieszył mnie Hołdys, a doszczętnie rozłożyła strona stratakazika.pl (skrinszot, bo strony już nie ma; szybko poszło). Średnio ogarnięty posiadacz angielskiego w gębie oraz internetu w kompie napatrzył się na amerykańską aferę SOPA/PIPA, poczuł się i wyciągnął wnioski.
Podobno tak naprawdę miało chodzić o obrót podróbkami and stuff, tylko że rezolucje i prawa piszą ludzie, którzy nie do końca jeszcze kumają, jak działa powiedzmy internet, już zapomnieli, skąd się wziął, a także mieszanie systemów walutowych przychodzi im z nonszalancką swobodą.
Zaraz, bo co mnie w tym śmieszy. Mianowicie skoro prawa zamówione przez tych lekko przekupionych akceptują ci lekko niezorientowani, to potem przyjdą do mnie na chatę tacy kompletnie zagubieni, zarekwirują mi komputer (zrobienie mirrora celem zabezpieczenia dowodów i zostawienie mi narzędzia pracy? no halo!) i sami nie wiedząc, co jest użytkiem dozwolonym, co twórczą inspiracją, a co łamaniem którego prawa, będą bez zrozumienia słuchać, jak udowadniam, że nie jestem wielbłądem. Hilaryjne!
3. Politycy. No proszę siadać, taki dali pokaz.
Najpierw pokazali takiego wała, a nie konsultacje społeczne. Ponieważ jeśli chodzi o prawo, które będzie mnie dotyczyć (zarówno jako usera, jak i twórcy), nie mam znaczenia.
PiS awansowało mnie z piwnego pornonauty na przedstawiciela awangardy rewolucji o wolność i referendum. Jarkacz co prawda tekstu ACTA nie przeczytał, ale za to dużo słyszał o tym w mediach. Niesamowici są, co?
PO nie była w stanie nawet z grubsza ustalić spójnej linii i spaliła Boniego. Potem, zamiast na chwilę się skoncentrować, plątała się w zeznaniach, szukała innych winnych (mistrzostwem świata była próba wysypania wiadra gówna na głowę Streżyńskiej, jedynej osoby w polityce, która cieszy się jakimkolwiek branżowym szacunkiem wśród takich użytkowników internetu jak, powiedzmy, ja), kasowała komcie z fejsika (grzech śmiertelny), and to add an insult to injury, dała się dzieciakom shakować.
Ruch Palikota przytomnie nie mówił wiele i zgodnie ze swoją linią szybko przywdział fawkesowskie maseczki. Co prawda poselstwo siedziało w nich fotogenicznie w parlamencie, zamiast kręcić bombę, ale niech będzie — posunięcie niezłe. Ciekawe, co planują.
4. A kiedy Stany powiedziały, że nie zamierzają ratyfikować porozumienia, które wciskały arenie międzynarodowej po samą falbankę, to już się śmiałam w głos. (Wisienką na torcie był któryś z ichnich lobbystów, który piłował ryja, że przecież zapłacił za ustanowienie nowego prawa i lepiej, żeby władze wywiązały się z tą SOPĄ). Dla amerykańskich korporacji zresztą nie mam znaczenia tak bardzo, że nie pozwalają mi zostać klientem, rezerwując mi wyłącznie prawo do zostania złodziejem (ale o tym napiszę coś porządniejszego kiedy indziej, z innego punktu niż siódme).
5. Łobuzerskie wybryki gnojków, którzy nazywają siebie hakerami. Dla nich też nie mam znaczenia, podobnie jak nieistotny jest cel protestów czy jakość debaty. Ważniejsze jest pomachanie pytongiem ku uciesze swojego gówniarskiego stada oraz pokazanie tym lamerom w rządzie, że potrzebna jest reforma edukacji, bo z ortografią i interpunkcją nie jest u młodzieży dobrze.
6. A najlepszą komedią dla mnie jest to, że zwolennicy wolności i swobody w internecie skrzykują się za pomocą facebooka.
Tymczasem na wszelki wypadek mam prośbę do istot w mundurach, które przyjdą aresztować moją maszynę. Ogarnijcie się wcześniej, którą chcecie brać, żeby nie było zamieszania. Dla was to nie ma znaczenia, a mnie lekarz zabronił się nadwerężać.
Update:
Znakomite podsumowanie u Vagli. Długie, ale warto (można też przeskoczyć początek, ale w sumie po co).
“A wcześniej co się działo, że afera wypłynęła w mediach parę dni przed podpisywaniem?”
Afera z SOPA/PIPA i blackout bardzo się przysłużyły, jak poszło w mediach, że “mamy swoją SOPĘ”, to było jasne, że wybuchnie.
Mnie śmieszą dodatkowo trzy rzeczy.
Pierwszą byli dziś dziarscy chłopcy z powstańczymi kotwicami, którzy na manifie bardzo dziarsko emitowali swoje antysystemowe hasła i standardowy wachlarz obelg pod adresem “Brukseli” – mimo że jest całekiem możliwe, że to właśnie “Bruksela” zatrzyma ten cyrk. Śmieszyło mnie to, że żyją w tak bardzo osobnej rzeczywistości, że im się takie proste fakty nie kompilują.
Drugą są ludzie, dla których ACTA sprowadza się do “zabiorą nam nasze torrenty” i kompletnie olewają to, że ACTA i jej podobne regulacje zabiera im ich prywatność, domniemanie niewinności, wolność słowa i jeszcze parę innych drobiazgów.
Trzecią rzeczą, która mnie śmieszy, jest to, że dla tak wielu ludzi to jest dyskusja o tym, czy piractwo jest dobre, czy złe, podczas gdy prawdziwe pytanie jest o to, jaki powinien być model finansowania dóbr intelektualnych. Ale to już jest tzw. śmiech przez łzy, bo ostatnio jestem trochę niedofinansowany.
jeszcze bym chciał dodać – do punktu o udowadnianiu że nie jesteś wielbłądem – że ten proces będzie trwał tak długo, że jak już udowodnisz i w oczach nieogarniętych organów będziesz czysta jako lelija, to komputer który ci zwrócą będzie miał porównywalnie tyle mocy co świąteczna kartka z pozytywką.
#jestplan na nieogarniętych: /home lokujemy na NAS (najlepiej dostępny bez drutu) i ukrywamy na strychu/piwnicy przebranego za stary odkurzacz.
znakomity plan, szczególnie maskowanie za odkurzacz mnie ujęło.
Tekst pierwszej klasy!
Co mnie rozbawiło? Niektórzy TFUrcy, którzy myślą, że ludzie ich nie kupują, tylko kradną. To, że można nie kupować, nie kraść i zwyczajnie nie mieć ochoty ich słuchać jest przecież niemożliwe. No i pani ze sklepu, która coś tam usłyszała “Nareszcie zrobią porządek z tym internetem. ONI sobie taniej sprzedają, a zwykłe sklepy bankrutują”.
ohoho, świetne :D
Tja, to może w ogóle pracować w chmurze i niech sobie biorą hardware? ;-P
A w dodatku jak już kolbami w drzwi załomocą, to będą brać wszystko, co wykazuje jakiekolwiek dalekie podobieństwo do komputerów, kart pamięci, pędraków i takich tam…
Dałbym ci plus jeden, ale Gospodyni nie udostępnia opcji.
Problem polega na tym, że piractwo jest implementacją mechanizmu rozgłosu – i ten mechanizm działa dokładnie tak samo jak zawsze działał. Mechanizm rozgłosu nie czyni rozróżnienia między artystą słabym a artystą niszowym.
I tak jak 50, 100, 200 lat temu byli z jednej strony geniusze, na których nikt się nie poznał, a z drugiej strony grafomani, którzy mieli się za geniuszy, na których nikt się nie poznał, tak samo mamy ich dziś, tylko na większą skalę, a do tego obie strony barykady mają wygodne wymówki (grafomani – że ich okradają, piraci – że to wszystko grafomania).
Niszowego artystę kupi 10 tysięcy osób a spiraci 100 tysięcy. W efekcie piraci mają poczucie, że “nikt nie chce go piracić”, ponieważ większość nie zna żadnych stwierdzonych przypadków powielenia tego konkretnego utworu w swoich “siedmiu procentach”. Dla artysty natomiast te 100 tysięcy pirackich kopii to jest dramat, bo z 10 tysięcy sprzedanych nie wyżyje, a z 20 tysięcy już by mógł. Całe 100 tysięcy nie jest mu potrzebne. Inaczej mówiąc, nie ma potrzeby, żeby za jego produkt zapłacili ludzie, którzy skorzystali, ale nie zapłacili, bo im się nie podobało. Wystarczy, żeby zapłacili ci, którzy skorzystali, ale nie zapłacili, bo nie musieli.
Z kolei przebojowego artystę kupi milion osób, a spiraci dziesięć milionów. W efekcie piraci mają poczucie, że “wszyscy go kupują”, ponieważ większość zna kogoś, kto kupił. Dla artysty natomiast ten milion sprzedanych kopii to jest fortuna, więc może mieć kompletnie wyjebane na te dziesięć milionów (i jeśli nie jest kompletnym bucem, to ma). W tradycyjnym modelu sprzedałby nie milion, tylko 50 tysięcy, więc oczywiście jest szczęśliwy z powodu darmowego rozgłosu. Ironia losu polega na tym, że z tych 50 tysięcy też by wyżył, i to wygodnie (2,5 raza wygodniej niż ten niszowy).
Dodatkowa różnica między piractwem a tradycyjnym modelem polega na tym, że w tradycyjnym modelu autor był finansowany z góry, a ryzyko ekonomiczne ponosili wszyscy: autor, wydawca i odbiorca. W piractwie autor jest finansowany z dołu i to on ponosi całe ryzyko. Odbiorcy nie ponoszą, bo nie płacą. Wydawcy nie ponoszą, bo zmieniają model biznesowy na taki, w którym wszystko im się opłaca bez względu na obecność piractwa.
W przypadku gier komputerowych (posłużę się takim przykładem, bo akurat na tym się znam) wydawcy po prostu odeszli od pecetów, gdzie piractwo jest powszechne, na rzecz konsol, gdzie piractwo jest bardzo ograniczone. W efekcie rynek konsolowy od lat rośnie kilka razy szybciej niż pecetowy (ostatnio to się zmienia – kryzys jest). Po dupie dostali autorzy gier – warunki pracy są fatalne, stabilność zatrudnienia śmiechu warta, a przebicie się na rynek bez współudziału dużego korpo jest prawie niemożliwe (ostatnio to się zmienia, za sprawą Steamu – tyle że Steam to tak naprawdę przyjazne dla użytkowników narzędzie do przeciwdziałania piractwu).
W mojej branży piractwo z jednej strony wypromowało kilka mega-przebojów (np. Starcrafta), ale z drugiej strony – wykosiło całą generację średniaków, którzy robili rzeczy wartościowe, ale niemasowe (np. studio Looking Glass). Piractwo to, w uproszczeniu, mechanizm rozwarstwienia.
Najbardziej niesprawiedliwe z punktu widzenia autora jest to, że nawet skrajnie ideowi piraci, którzy po prostu nie poczuwają się do płacenia za cokolwiek i już, lojalnie pokrywają wszystkie koszta dystrybucji: miejsce na swoich dyskach, abonament za łącze, a czasem nawet utrzymanie serwerów, jeśli prowadzą wareza. Dla autora już nie starcza.
Osobiście marzy mi się świat, w którym piractwo jest dozwolone, ale “by default” nie jest praktykowane. Chciałbym, żeby moi odbiorcy mogli korzystać z moich utworów bez względu na to, czy ich na to stać, czy nie. Chciałbym też, żeby odbiorcy, którzy faktycznie sięgają po moje utwory i czerpią z nich korzyść, poczuwali się do wrzucenia mi piątaka. To jest w ich interesie: jak nie będą wrzucać, to będę musiał się przerzucić na programowanie bazodanowe.
Moje stanowisko wobec piractwa opiera się na wierze, że gdyby go nie było, to niszowy artysta z twojego przykładu sprzedałby 500 płyt, a nie 10 tysięcy.
Bardzo słuszne słowa. Ze strony użytkownika chciałabym dodać, że piractwo jest pochodną braku czy trudności dostępu, a nie braku kasy. Odkąd jest Steam, decyzję o kupnie gry mogę podjąć szybko i mam ją natychmiast. Tak samo e-booki z amazona. iTunes z płytami czy piosenkami – proszę bardzo.
Ale jeśli chcę czegoś, do czego akurat dostępu nie mam: bo licencje, bo prawa autorskie, bo komuś się nie chciało udostępnić w łatwy i nieskomplikowany sposób – to jednak nie chcę odmawiać sobie dostępu do tej części kultury. Jeśli mi się spodoba, to i tak kupię korzystając z tradycyjnych metod. Z drugiej strony nie zarabiam tyle, żeby wydawać kasę na wszystko, co brzmi intersująco; wolę jednak najpierw sprawdzić, czy faktyczie mi się podoba.
Dramat debaty o piractwie sprowadza się do tego, że brakuje wiarygodnych danych, przy pomocy których można by mierzyć takie rzeczy.
Mój anegdotyczny data point jest następujący. 10 lat temu, w czasach papierowych, gdy za (papierowe) informacje się płaciło, duże korpo płaciło mi za teksty 300 złotych za stronę. Spokojnie dało się z tego wyżyć. Teksty szły do kilku pism, z których jedne radziły sobie lepiej, inne gorzej – na stawkę to nie wpływało. Czytało mnie od 40 do 100 tysięcy ludzi, choć większość pewnie nie zwracała uwagi na nazwisko przy artykule.
Obecnie, w czasach internetowych, gdy za (intenretowe) informacje się nie płaci, duże korpo bardzo chętnie wzięłoby ode mnie teksty za darmo. Wiem o tym, bo dostaję takie propozycje. W takim układzie wolę publikować na osobistym blogu (ekwiwalent około 10 “papierowych” stron miesięcznie). Sądząc po statystykach, mam około stu stałych czytelników, choć prawdopodobnie większość z nich wie, jak się nazywam. Dla uczciwości muszę dodać, że czytelnictwo od jakiegś czasu rośnie mi wykładniczo. Jeśli będzie dalej rosło w tym tempie, będę w stanie zarabiać na swoim blogu 3000 złotych miesięcznie za jakieś trzy lata. Oczywiście mam na myśli reklamy.
Ja bym w ogóle bardzo kochał piractwo, gdyby miało trochę inne parametry. Moje tzw. “educated guess” nt. stopy piractwa w branży growej w segmencie “pecet i nie Steam” to 80%. Gdyby ta stopa spadła do 60%, żylibyśmy w innym świecie.
Shameless plug: mam o tym notkę: http://erehstsoplliz.wordpress.com/2012/01/09/dwa-do-siodmej-to-128/
Skoro zeszło nam na piractwo, to korzystam z dozwolonego użytku, czyli ściągam na własne potrzeby i nie wystawiam. A ściągam np. czasopisma lotnicze sprzed kilkudziesięciu lat. Których nijak nie dam rady przeczytać inaczej, a które mi się do różnych rzeczy przydają. W bibliotece nie ma, wydawca często nie istnieje, a całe roczniki do kupienia byłyby problematyczne w składowaniu — zakładając, że w ogóle ktoś gdzieś by je sprzedawał.
To samo dotyczy np. instrukcji obsługi uzbrojenia. Wydane w Polsce trafiają się rzadko, ale mam wrażenie że są one w domenie publicznej — wszak przygotowało i wydało je MON, który z naszych podatków jest opłacany. Ale nie mam żadnych wątpliwości, że w obu przypadkach przez różne organizacje zbiorowego zarządzania moją kasą zostałbym obwołany piratem, złodziejem i co tam jeszcze winno mnie obrażać.
Z przyjemnością przeczytane.
Kilka uwag do zastanowienia się:
1. Konflikt nie wyszedł stad. Przyszedł z zewnątrz. Włączono go nam bez zapytania kogokolwiek czy chcemy czy nie. Włączony był profesjonalnie i dobrze przygotowany od strony medialnej i od razu przyniósł określone skutki. Ludzie zaczęli sie burzyć DOPIERO po zniknięciu stron w sobotę wieczór. Poprzednie dyskusje o ACTA przypominały te jakie były ZAWSZE przy każdym akcie prawnym głosowanym w sejmie naszym: prawo geologiczne, lista leków, OFE, prawo atomowe, ustawa o nasiennictwie i wiele innych gdzie przeszły w zapisach O WIELE WIĘKSZE I BARDZIEJ BEZPOŚREDNIE ZAGROŻENIA dla obywateli o większych skutkach i finansowych i ograniczenia wolności. Nikt nie mrugnął nawet okiem. Każdy na to patrzył na to poprzez teatr pt Smoleńsk, krzyż, mohery i był zadowolony swoim światłym i cywilizowanym stanowiskiem i wiarą w prawo i rozsadek. Niestety tak ludzka natura ze lubi tylko te rozrywki gdzie wystarczy prosta identyfikacja. Teraz wychodzi powoli że i Smoleńsk to sytuacja jest kompletnie odwrotna niż wcześniej się wydawało, stąd coraz mniej kretynów wierzących w pijanego generała i brzozę – to taka sama idiotyczna teoria spiskowa jak sztuczna mgła.
2. Z śledzenia wpisów o ACTA i jego zapisach wychodzi że wprowadzenie go w życie jest i było nierzeczywiste i raczej sporo osób rządzących czy opiniujących wiedziała że w tej formie dalsze procedowanie nie jest możliwe i nie ma sensu. Obywatele tego nie wiedzą nadal. Też nie wiedzą że zablokowanie nie wymaga histerycznych emocjonalnych akcji, wystarczy zebranie z miliona podpisów (pamiętacie sprawę o lasach państwowych?) i wymuszenie na rządzie choćby referendum lub jest sporo innych instrumentów legalnych którymi łatwo by było to zagrozenie oddalic (odpowiednio wcześniej). Tym bardziej że już wiadomo że UE odrzuca ten akt prawny w takim zakresie. Zagrożenie wtedy i dziś tą umową było minimalne i jedynie ci (czyli my) którzy nie wiedzą o co chodzi ani nie interesują się tą sprawą zostali przyparci do muru narracją uwaga tragedia i głupota polityków i koncerny. Koncerny mają w dupie podejrzewam to ACTA, dzięki piractwu nikt poza koncernami nie zarabia na tworzeniu, piractwo kosi średnie firmy. Nawet w tym blogu, w tym wpisie, traktuje sie jakby to był wypadek przy pracy i ktos nie rozumie internetu. To nieprawda. Nie wierzę w to. Drugi bład jest taki ze to politycy nam piszą ustawy. Nieprawda. Politycy ich nie piszą. Oni nad nimi głosują. Piszą zawsze jakieś małe misie pod dyktando swoich szefów do których dzwonią inne istoty z różnych koncernów czy klubów parlamentarnych i uzgadniają poszczególne zapisy. Wers po wersie i to po kilkadziesiąt razy. Zgodnie z każdym etapem zapisanym w procedurze. Aby nawet byle gówno przepchnąć jako akt prawny pisane jest często kilka lat a każde słowo tam jest badane na 34 sposoby przez wszystkich zainteresowanych i oczywiste jest ze tych zainteresowanych sie wybiera żeby za dużo nie kumali. Pamiętamy co sie kryło w zmianie “lub czasopisma” to nie było pisane na żadnym kolanie ale było negocjowane z tzw. “lobby” i było planowane pod określoną sytuację na rynku. Nie wierzę że ci ludzie nie rozumieją internetu. Oni go własnie rozumieją go lepiej niż nam się wydaje. Wydaje mi się że ta ustawa była jedynie wydmuszką. Już w momencie klęski SOPA i PIPA wiadomo było że ACTA to niewypał. W mojej ocenie istotniejsze jest to teraz ze Węgrzy się dogadali sami ze soba, i powstał pierwszy konflikt otwarty między państwem członkowskim a UE i jego istotą jest jaki będzie obraz UE w przyszłości. Tego samego dnia na Węgrzech na ulicę wyszło kilkaset tys. Węgrów którzy mają w d. tego typu sposób narzucania prawa co u nas jest przyjęty jak cywilizowany (ACTA tez). Oni nie chca pilnowac poprawnosci sceriusza tylko sami go chca sobie pisac. Pytanie ktore nalezy zadac to to kto nam pisze prawo. PO? okazało sie ze nie, niewiadomo kto (70% ustaw w polsce to dostosowanie do prawa UE reszta – korekty). Znamy tylko aktorów którzy przenoszą teczki i je podpisują.
3. Odróżnijmy artystę od człowieka który żyje z pisania, tworzenia, malowania. Artystą się czasem bywa. A ustawa ma być dla tych drugich. wydaje sie ze ich sytuacja prawna jest w miarę uporządkowana. Piractwo tak naprawdę nie jest piractwem, to wymiana informacji w zasadzie a siedzenie nawet przy ściągniętym za darmola filmie to strata waszej godziny życia i kupno waszej uwagi na ta godzinę, to nie jest darmo. I nie każdy muzyk musi żyć ze swojej muzyki. Przepraszam bardzo. Nie każdy z nas musi żyć z pisania, malowania, muzyki i oczekiwać że za wszystko co zostanie stworzone przez was ktoś wam zapłaci. to jest swego rodzaju droga dla naprawdę wybranych i taka powinna pozostać i niezależna od kasiory. Ona się pojawi potem. Gdyby płacono za rymy to by je kazdy pisał bo cóż łatwiejszego, a tak płaci sie jedynie nielicznym najlepszym.
4 nie mam znaczenia. właśnie masz. jesteśmy jak konie ktore nieświadome swojej siły noszą jeźdźców tam gdzie oni chca dla swietego spokoju. twoja uwaga jest bardzo wazna. bardzo wazne jest to czemu człek poswieca swoją uważnosć.
haha, miałam tę samą myśl, co Bart.
Mam rezerwę wobec chmur I:
Ale maskowanie jest znakomitą ideą. Tylko co mi po danych (które zresztą bakapuję na tych, no, podstawkach pod kubek), jak nie będę miała sprzętu do pracy? Layouty w akwareli?
Nie zmogłam Twojej kolumny tekstu, przeczytałam tylko ostatni punkt. Przyda się tu sformułowanie tego, czego nie podałam wprost w noci:
Dla różnych grup nie mam znaczenia. I te grupy mogą szykować sobie czystą bieliznę, bo mnie jest legion, o którym można powiedzieć sporo, ale raczej nie to, że da się dymać za stodołą.
Podkręcenie jasności wypowiedzi by się przydało, bo cały ten punkt można zrozumieć jako mieszankę spiskowej teorii dziejów z nieznajomością faktów.
Nieprawdą jest, jakoby. Wyjaśnienie błędów z tego punktu zajęłoby mi 2-3x tyle miejsca i parę godzin. Nie chce mi się. Kto jest zainteresowany, niech przejrzy wrzucane przeze mnie linki etc.
proszę pani, a zill juma mi wszystko, co myślę (oraz co myślę, żeby kiedyś napisać). zillu, weź skarbonkę postaw, wrzucę piątaka.
A żebyś wiedziała, że postawię. :-) A na stronie, którą zdecydowałem się wypróbować, jest ładne wyjaśnienie, dlaczego to jest dobry pomysł:
http://tiptheweb.org/why-tiptheweb/
To jest bardzo dobry pomysł, Zillu, bo dobre rzeczy należy wspomagać, także finansowo.
a, też sobie tam założyłam, a nawet zarejestrowałam snafu. fajnie by było, gdyby się powszechnie wdrożyli.
Też zamaskuj :)
http://technabob.com/blog/2011/05/20/pizza-box-laptop/
@ “dała się dzieciakom shakować”
Et tu, Brute? :-/
(“zhakować”, jeśli już)
żeby było zgodne z rzeczywistością, powinnam była napisać “schaczydź”, ale nie dałam rady I:
Weszłam zachęcona artykułem w “Wyborczej”, niestety wiele z tego co piszesz nie rozumiem… :(
pytaj, pomożemy (: