ser pleśniowy

Na otwarcie cyklu “nie znam się, to się wypowiem” podzielę się swoją prywatną instrukcją rozpoznania sztuki nowoczesnej.

Skoncentrujemy się dziś na malarstwie, rzeźbie, performansie i instalacjach, może dorzucę trochę fotografii i muzyki. Nie będzie teatru i literatury (w tym komiksu) ani architektury i scenografii. Instalacje to są takie współczesne rzeźby ze wszystkiego.

Od razu ustalmy, że mówiąc “sztuka nowoczesna” mam na myśli “sztukę współczesną”. “Sztuka nowoczesna” to termin zajęty przez fachowców do obsługi umownej epoki modernizmu. Zabłąkanych specjalistów od historii sztuki zapraszam do komentarzy.

No więc odkąd Marcel Duchamp, skądinąd zajebisty koleś, wystawił dzieło “Fontanna” w 1917 r., a dwa lata później domalował Monie Lisie zarost, publiczność jest w torbie.

“Fontanna”, Marcel Duchamp, 1917

 

“L.H.O.O.Q.”, Marcel Duchamp, 1919

Teraz za każdym razem, kiedy ktokolwiek pokazuje nam “dzieło sztuki”, obowiązuje nas czujność oraz zachowanie krytycznego umysłu i dystansu. I w drugą stronę — nigdy nie wiesz, czy idąc po bułkę nie trafisz na dzieło sztuki w postaci ulicznego performęsu. Całkiem nieźle jest być w dzisiejszych czasach odbiorcą sztuki, bo bardzo dużo zależy od nas.

Pojadę przykładami, bo tak łatwiej.

Jeśli powiedzmy wyjeżdżają z półmroku trzy miłe dla oka figury w kształcie z grubsza słoni, starannie wykonane z ciemnego drewna, tworzywa czy czego tam, to może być sztuka nowoczesna.

Jeśli przy okazji zaobserwujesz, że one nie są takie same, tylko takie jakby nierównomierne, niesymetryczne, nie takie same, tylko podobne, oraz pomyślisz: “zupełnie jak ludzie, Funky” — to może być sztuka nowoczesna z przesłaniem. Mój ulubiony rodzaj.

Jeśli wyjeżdżają z półmroku trzy ociekające wściekłą pianą słoniopodobne istoty z paznokciami pomalowanymi brokatem, w tle leci japońska muzyka filmowa, a obok twórca dzieł oblewa się płynnym smalcem, recytując coś, co można zidentyfikować jako współczesną poezję, KILL IT WITH FIRE.

Jeśli jakiś gość teraz wystawi pisuar jako dziecko swojego artyzmu, to jest plagiat.

Ale jeśli wystawi analogiczny pisuar ze złota i diamentów, to albo jest moronem, albo możemy uznać, że twórca w oczywisty i świadomy sposób wykorzystał inspirację Duchampem do wykonania przewrotnej krytyki konsumpcjonizmu.

Gdyby ktoś na oryginalnej “Monie Lisie” domalował cokolwiek, to byłby to wandalizm.

A kiedy Salvador Dalí robi coś takiego:

“Autoportret jako Mona Lisa”, Salvador Dali, 1954

to nie jest plagiat, tylko dwupak — po pierwsze świadome nawiązanie do Duchampa, po drugie dowcipny autoportret. Liczymy to także jako dzieło sztuki.

To nie jest dzieło sztuki:

“Żegnajcie nam dziś, hiszpańskie dziewczyny”, kya, olej na szkle, 2012

ale powiedzcie, czy cała ta niezręczna sytuacja nie ma więcej sensu, kiedy wszyscy tu zebrani liznęliśmy już trochę historii.

Czytelnik być może wyczuwa już moją intencję pokazania, że historia sztuki jest ciekawa i zabawna. Co prawda mam głębokie przekonanie, że prawdziwa sztuka powinna być rozpoznawalna bez studiów wyższych, ale uważam też, że znajomość historii wzmacnia nasze najlepsze narzędzie do zabawy, czyli bazę skojarzeń.

Nowoczesność sztuki to funkcja wieku dzieła (ostatnie kilkadziesiąt lat, nie za dużo) oraz sposobu jego prezentacji. Na przykład czytanie na głos swoich wierszy na tzw. wieczorku z czytelnikami to żadna sztuka niezależnie od jakości poezji, a odpowiednia recytacja z gestykulacją, podkładem muzycznym i rekwizytami to już łapie się pod nowoczesny “performęs” i nie wszystkie performęsy są złe. Rozsądnie otwarty umysł przydaje się do obcowania ze sztuką w ogóle, nie tylko nowoczesną.

Mój się niestety zamyka z trzaskiem przy niektórych rodzajach muzyki nowoczesnej. Uważam, że jeśli człowiek ma czelność zrzucać łańcuch na struny fortepianu i nazywać to kompozycją, to należy go obić po mordzie. Tę formę ekspresji można nazwać zabawą formą/narzędziem, ewentualnie wandalizmem ze szczególną bezczelnością.

Do odróżniania sztuki od niesztuki przydaje się kontekst.

Kiedyś ważnym sygnałem przydatnym do rozpoznania sztuki był fakt, że owa sztuka znajduje się na wystawie. Teraz to już nie jest żaden dowód. Także bezpiecznie można uważać, że nawet jeśli autor(ka) jest powszechnie uważany/a za artyst(k)ę, to nie każde dzieło jest dziełem sztuki.

Jeśli wystawa prezentuje płachty papieru rozjeżdżone rowerem, nawet względnie estetyczne, to często nie jest sztuka, tylko zabawa. Nie dissujemy, tylko rozróżniamy. Taka wystawa prawdopodobnie służy prezentacji umiejętności człowieka odpowiedzialnego za produkcję ram i opraw. (No dobrze, trochę dissujemy).

Ale jeśli płachta rozjeżdżona rowerem jest otoczona przez inne płachty w jakikolwiek sposób związane ze sobą (symbolicznie, nie że sznurkiem), to należy zachować ostrożność, to już może być sztuka.

Eleganckie fotografie rozjebanych produktów Apple to też raczej nie sztuka. Gdyby jednak zniszczone kawałki posłużyły do pomysłowego stworzenia czegoś estetycznego, można by się zastanawiać.

Był taki znany polski malarz, który od lat 60. zeszłego wieku malował kolejnych płótnach kolejne liczby, Roman Opałka, wyguglacie sobie. On nam się tu przyda jako dobry przykład kontekstu. Gdyby namalował takie jedno płótno z numerkami od 1 do powiedzmy 256 i zostawił, to bez wysilania się na ideologię byłby to kawałek ładnego lub brzydkiego rzemiosła opartego na raczej prostym pomyśle. Zabawa dobrego rodzaju. (Jeden z krytyków napisał swego czasu, że wszystko fajnie, ale książka telefoniczna może być w takim razie równie niezłym dziełem sztuki). Ale pan malarz nie wdał się w miałką dyskusję, tylko malował ten cykl, aż umarł w zeszłym roku, przy numerze 5 607 249. I to nadało jego pracy kontekst, dzięki czemu, oglądając te obrazy, można podumać na przykład o upływie czasu i odbierać jego istnienie w inny sposób niż zwykle.

Ale. Jeśli twórca bierze swoje ekskrementy, pakuje je litościwie w puszki, pokazuje na wystawie, a następnie ktoś sprzedaje te eksponaty po 124 tysiące euraczy, to to może jest i sztuka, ale zupełnie innego rodzaju. Swoją drogą fajnie umieć fachowo drzeć łacha z ludzi, którzy mają za dużo kasy, a do tego zbijać na tym kokosy.

Sztuka to jest takie coś, że ma być symbolicznym utrwaleniem lub przedstawieniem czegoś ważnego dla autora, w sposób, którym może coś przekazać ewentualnemu odbiorcy. Własną fascynację, inspirację, dowolny komunikat, który nie zmieści się w telegramie. Definicja jest moja, ponieważ oczywiście nie ma definicji sztuki. W zależności od nośnika dzieło sztuki zostaje utrwalone na długo albo jest jednorazowym wydarzeniem.

Malowidło z jaskini Lescaux, kilkanaście tys. lat temu

Samo utrwalenie, “przedstawienie”, w zasadzie załatwia nam kwestię symboliki. Dociekliwy czytelnik może spytać, co z obrazami realistycznymi. No więc wszystko w porządku. Tam jest kompozycja, kolorystyka, światłocień i jeszcze parę narzędzi służących do do przedstawienia obiektu nie tylko po to, żeby był “jak żywy”. Także symboliki wewnętrznej im nie brak:

“Trumna chlopska”, Aleksander Gierymski, 1894-1895

Moim zdaniem po poobcowaniu ze sztuką człowiek ma być bardziejszy, a nie lżejszy o dyszkę za wejście. Także samo szokowanie czy wzbudzanie obrzydzenia, bez żadnej wartości dodanej, nie liczy się jako sztuka.

Do niektórych rodzajów sztuki nowoczesnej trzeba dojrzeć (podobnie jak do niektórych smaków. U mnie to był ser pleśniowy. W dzieciństwie smakował ohydnie, z wiekiem znacznie lepiej, a teraz nawet znam różne rodzaje i niektóre bardziej mi podchodzą, inne w ogóle. Zatem ze sztuką jest podobnie jak z serem pleśniowym).

Kiedy byłam we wczesnej podstawówce, nie podchodziły mi plakaty Jana Młodożeńca (teraz jestem ekstatyczną fanką), za to Velázqueza łykałam w każdych ilościach (co mi potem bardzo pomogło w przyjaźni z impresjonistami). Czasami coś mi się podobało, np. rysunki Picassa, ale nie wiedziałam czemu. Gdyby ktoś pytał, to mam teorię, że po prostu za młodu człowiek nie ma jeszcze dobrych narzędzi umysłowych do sparsowania.

Do czego zmierzam. Nie wszystkie dzieła sztuki nowoczesnej, w odróżnieniu od tzw. klasycznej, są dobre dla odbiorcy w każdym wieku. Jestem żywym dowodem. Jeśli pamięć dopisuje, kiedy miałam 10 lat, poszłam niechcący na wystawę sztuki nowoczesnej w Zakładach Norblina, zapamiętałam tylko plakat z wielkim uchem na drzwiach, malunki innego Młodożeńca (nazwisko mi się spodobało) oraz że pośród innych dzieł wszędzie porozstawiane białe niby manekiny czy coś takiego z papier mache (postukałam — lekkie i puste w środku). Tylko te manekiny miały poodcinane kawałki ciała, a miejsca odcięcia były pomalowane czerwoną farbą. Powiem tyle — traumę mam do dzisiaj.

Mniej więcej w tym czasie czytałam książki o historii sztuki i byłam gdzieś w XVI wieku. Wystawa mi się nie podobała (i nie sądzę, żeby spodobała mi się dzisiaj), ale przydała się o tyle, że wyniosłam z niej moją prywatną rozszerzoną definicję sztuki. Nowoczesną też ona obowiązuje. Oprócz tego, co napisałam wyżej, dzieło ma odpowiadać mi estetycznie. Musi zasadzać się na pomyśle, który nie jest miałki. Oraz koniecznie musi być jasne, że autor się przyłożył — podczas realizacji i/lub w fazie rozkminy.

Trochę mnie przybija, że kasa stała się częścią dyskusji nad tym, czy dany obiekt jest dziełem sztuki współczesnej. Moim zdaniem pomazana flamastrem serwetka ani zakomponowana kupka gwoździ nie zyskuje walorów, kiedy autor wycenia ją na wielokrotność wagi dzieła w złocie (zresztą do przekazania komunikatu “LOL U MAD” starczy telegram). Rozdęty biznes krytyków sztuki to temat na inną notkę.

Najczęstsze, co słyszę w związku ze sztuką nowoczesną, to tekst “Pffft, I could do it”. W porządku, tylko “yeah, but you didn’t”.

Update: super dyskusja na G+.

24 thoughts on “ser pleśniowy”

  1. Uważam, że jeśli człowiek ma czelność zrzucać łańcuch na struny fortepianu i nazywać to kompozycją, to należy go obić po mordzie. – i to tym łańcuchem.

    Tę formę ekspresji można nazwać zabawą formą/narzędziem, ewentualnie wandalizmem ze szczególną bezczelnością. – ze szczególnym okrucieństwem też. Wobec instrumentu i publiczności.

  2. Euterpe pamiętam. Poza tym trochę nie wiem, co powiedzieć, i mam taką minę: ಠ_ಠ

  3. Ktoś mi gdzieś kiedyś powiedział, że rzeżba jest wtedy kiedy się nie da tego rozebrać na części pierwsze. Instalacja na ogół składa się z wielu różnych elementów i można ją rozłożyć (coś jak instalacja z treblinek w “Nie lubię poniedziałku” ;)

  4. Ciężki temat na leniwą niedzielę wybrałaś ale postanowiłem podyskutować. Otóż jeśli idzie o sztukę to kiedyś raz obcowałem z jedną ale na poważnie. Mój komentarz nie ma dać żadnej odpowiedzi ale zadać jeszcze więcej pytań. Otóż w całym poście pominęłaś jednego ważnego człowieka – krytyka. Pewnie znasz przysłowie “Krytyk i eunuch z jednej są parafii, obaj wiedzą jak – żaden nie potrafi”. Jednak znam z autopsji przypadki kiedy siadałem do jakiejś sztuki i stwierdzałem że to sztuką nie jest (miałem 15 lat, teraz stwierdzam, że jestem za głupi żeby to zrozumieć), potem przychodził krytyk i mówił – patrz cieciu tutaj leży genialna metafora. Kiedy mi ją pokazał palcem to rzeczywiście rzecz okazywała godna miana sztuki. Coś w tym jest, krytyk jest poniekąd przewodnikiem, który oczywiście potrafi prawdziwą sztukę ściągnąć do pozycji kiczu i odwrotnie totalny kicz nazwać sztuką. Sztuka współczesna właśnie nie istnieje bez krytyków i teoretyków sztuki. Oni są jak wyrocznia w tej kwestii. Oczywiście nie znam odpowiedzi, czy to dobrze czy nie. Poza tym teoretyk to człowiek, który zna kontekst lepiej niż laik i w dzisiejszej sztuce, która bardzo często jest sztuką nawiązań potrafi odnaleźć klucz, którego nie dostrzegamy. Ale jak pisałem wcześniej nikt nie jest nieomylny. To tyle na niedzielny wieczór. Jak mnie jeszcze coś natchnie to postaram się o jakąś błyskotliwszą odpowiedź :)

  5. Tak to jest jak się pisze szybko. Oczywiście że miały być dreblinki.

  6. ‘Grupa MoCarta’ w “Chłopaki nie płaczą”.
    [test zewnętrzny included]

  7. Z zastrzeżeniem, że uparty krytyk – w przeciwieństwie do Puchatka – im bardziej będzie pokazywał metaforę tym bardziej metafora tam będzie. Choćby początkowo jej tam nie było.

  8. Zgadzam się. Na potwierdzenie przykład: Parałem się kiedyś poezją. Bardzo lubiłem szczególnie jednego krytyka, który potrafił mi pokazać moje trafne metafory. Cały paradoks polegał na tym, że często się z nim zgadzałem, mimo że wiedziałem dokładnie, że “autor nie to miał na myśli”. Potem wyjaśniono mi dlaczego to jest normalne ale to już temat na długą dyskusję.

  9. A ja uważam, że te zdjęcia popsutych appli to sztuka. Bo tak. Zajebiste zdjęcia, a mówię to, bo sama takich nie zrobię, więc.

  10. Masz prawo tak uważać. Teraz znajdź jeszcze wielu podobnie myślący i stwórzcie nowy nurt w sztuce “broken apple art”. Czy jakoś tak. A’propos kiedyś dostałem od gościa wizytówkę a niej:
    Imię Nazwisko
    Twórca nowej epoki literackiej.

  11. Przy pełnym uznaniu dla technicznej jakości tych zdjęć, brakuje mi treści w tym projekcie, stąd dismiss.

  12. A czemu się akurat na apple’u zafiksowałeś? Dla mnie ten nurt dawno istnieje, potłuczone urządzenia można ze spokojem podciągnąć pod mój ulubiony urban decay.

  13. Dla mnie w najlepszym wypadku to rzemiosło. Nie porusza – nie sztukuje. Chyba żeby to były moje jabłka to pewnie by zagrały na uczuciach. ;)

  14. A mnie nie brakuje, więc. Poza tym spełniają dla mnie definicję sztuki, ukutą podczas wieczoru z sąsiadami – są nowatorskie oraz zupełnie nieprzydatne.

  15. To tak krótko. Ano dlatego że w chwili kiedy artysta publikuje swe dzieło jest ono czymś zupełnie odrębnym od niego. Nie ma najmniejszego znaczenia co chciał powiedzieć. Znaczenie ma tylko to co widzi odbiorca po nałożeniu własnej siatki interpretacyjnej. Jeśli artysta jest dobry to często interpretacje są zgodne z tym co chciał zawrzeć. Ale mogą się też kompletnie różnić. Zgodnie z tą teorią nie istnieje coś takiego jak “nadinterpretacja”. Dzieło jest bytem jako takim niezależnym od autora, dlatego inni mogą odnaleźć to o czym nawet nie pomyślał. Ot co! Często byłem świadkiem kiedy krytyk zadawał pytanie: “Świetna metafora. Zamierzona?” Ale to na prawdę jest temat na strasznie długie dyskusje przy alkoholu, które swego czasu przerabiałem z tym człowiekiem .

  16. Mam nieodparte skojarzenia z 3 epizodem pierwszej serii “Spaced” po tej notce, znaczy się jeśli chodzi o odbiór performansu.

  17. Ale. Jeśli twórca bierze swoje ekskrementy, pakuje je litościwie w puszki, pokazuje na wystawie, a następnie ktoś sprzedaje te eksponaty po 124 tysiące euraczy, to to może jest i sztuka, ale zupełnie innego rodzaju. Swoją drogą fajnie umieć fachowo drzeć łacha z ludzi, którzy mają za dużo kasy, a do tego zbijać na tym kokosy.
    Chciałbym zauważyć, że do tego trzeba mieć regularne wypróżnienia, a to już sztuka (poniekąd).
    Ale to tylko taka hm… luźna uwaga.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *