Bardzo się cieszę, że internet wszedł wreszcie do mainstreamu. Haha. W sensie, że władze energicznie wyciągają rękę z nocnika i rozmawiają na przykład o informatyzacji (infrastrukturze i edukacji w temacie) i o domenie publicznej (czyli dziełach, dla których wygasły majątkowe prawa autorskie, można zatem korzystać, poznawać, przetwarzać, rozpowszechniać w zasadzie bez ograniczeń[1]). Jest dyskusja w mediach i w domach, są, tfu, do kroćset, “dzieci sieci” i “wykluczeni cyfrowo”, są “zagrożenia” i “korzyści”.
Internet zdobył ostatnio dużo sławy ze względu na to, że jego użytkownicy domagali się udziału w debatach o sprawach, które ich dotyczą — co ministrowie komentowali z takim trochę zaskoczeniem; tak jakby ludzie doświadczeni olewali rozmowy o emeryturach, a rodzice machali pogardliwie w kierunku reform w edukacji czy dostępności żłobków. No, ale nie o tym chciałam.
W każdym razie ostatnio pada dużo fajnych haseł, m.in. ludzie z radością oznajmiają, że w internecie jest wszystko i jaka ta sieć jest ważna, najważniejsza, przyszłość, nadzieja, wyrównanie szans, pornografia, ogólna ekscytacja.
Otóż w internecie nie ma wszystkiego.
Nie mam na myśli, że nie ma dostępu do licznych dzieł literackich i prac naukowych, możliwości załatwienia spraw urzędowych ani recenzji usług poszczególnych hydraulików. I innych rzeczy, które powinny być w sieci, a jeszcze ich brakuje.
Chodzi mi o to, że w internecie nie ma:
- świeżego powietrza
- endorfin wywołanych wysiłkiem fizycznym
- błysku w oku rozmówcy
- groźnego, ostrzegawczego błysku w oku rozmówcy
- źrenicy oka rozmówcy
- feromonów
- zapachów
- mowy ciała
- a co z tego wynika, nie ma niektórych kontekstów
- księżyca w nocy
- tego uczucia, kiedy słońce grzeje z góry, a piasek smyra w stopy
- tego uczucia, kiedy człowiek odpina taśmę asekuracyjną, żeby zjechać 30 m w dół na linie
- kawy i ciastka lub kebsa z ziomami
- wódki z ziomami
- kociego futra pod palcami
- dotyku drugiego człowieka
- basenu (koniecznie chlorowanego, żeby plecy swędziały)
- spaceru z psem
- prawidłowej diagnozy medycznej
- fizjoterapii
- jazdy motocyklem/rowerem
- smaru lub gleby pod paznokciami (chyba że wybitnie brudna klawiatura)
- szafki własnoręcznie przez ciebie polakierowanej na lepszy kolor
- proszę dopisywać do listy
Nie mówię, że to źle (bo czasem dobrze). Po prostu nie ma i już (tak samo przez telefon nie widać, czy interlokutor jeszcze śpi, dzięki czemu udało mi się swego czasu wielokrotnie nie pójść do szkoły). Fajnie by było nie zapomnieć o ćwiczeniu obwodów odpowiedzialnych za powyższe. Zwłaszcza że idzie wiosna, która sprzyja lekkiemu wysiłkowi fizycznemu oraz przyświeca naturalności konserwowania stosunków interpersonalnych.
Właśnie rozmawiałam z matką (na skajpie zresztą) o tym, że ludzie, nie znając się osobiście, gadają przez internet, budują sobie obraz rozmówcy, taki projekt jakby. Po drugiej stronie siedzi człowiek, z którym nawet możesz gadać o wszystkim, bo tak się świetnie rozumiecie, ale go nie znasz, bo masz tylko głos w swojej głowie. Niby żadne odkrycie — przecież w internecie nikt nie wie, że jesteś psem.
Po ośmiu godzinach dziennie spędzanych w swojej piwnicy z komputerem masz szejset zajebistych frendsów i pół biedy, jak wesoły charakter pozwala ci się cieszyć na ewentualne spotkanie (jak to z obrzydzeniem w głosie powiedziała matka, “w realu”), a lekkość ducha i zamiłowanie do kości pomaga założyć, że druga strona ma podobnie (a nie akurat miota się w ataku paniki). Masz też prawdopodobnie skrzywienie kręgosłupa i lekkie niedotlenienie. Mój punkt będący: idź na spacer, najlepiej w niemęczącym towarzystwie. Tak żeby nie wyjść z wprawy.
[1]
Np. “Mein Kampf” za parę lat będzie w domenie publicznej, ale jego rozpowszechnianie ograniczać będą inne prawa niż autorskie majątkowe.
Ej, ja sobie bardzo chwalę ludzi poznanych w internecie; gdyby nie oni, byłbym bardzo samotny.
ja też, ale byłabym z nimi bardzo samotna dopiero gdybyśmy nie przeszli, wiesz, do salonu.
No jasne, na tym polega cała radość.
> – błysku w oku rozmówcy
> – groźnego, ostrzegawczego błysku w oku rozmówcy
skype ma transmisje wideo, lacza i kamareki wydaje mi sie, ze wystarcza
Chodzi mi o to, że w internecie nie ma:
-endorfin wywołanych wysiłkiem fizycznym
Wydaje sie ze sa. Bo jest pornografia…
Ja dzięki Internetowi (a nawet wręcz Usenetowi) znalazłem żonę, i nie jest to przypadek jakoś specjalnie rzadki.
Jest błysk w oku, jest głos – nie tylko w głowie, jest mimika – wystarczy użyć odpowiedniej techniki.
Na największą miłość mojego życia natknąłem się w Sieci wcześniej niż poza nią, więc poniekąd “poznaliśmy się w Sieci” i tak dalej. Ale tak naprawdę zadecydowało to, jak kiedyś pilnowałem jej kotów, albo to, jak mnie ostrzygła, albo to, jak oglądaliśmy “Czasem słońce czasem deszcz” i to w dodatku na trzeźwo. Może jakiś wpływ miało też to, że jest filigranową choleryczką, a mi się podobają filigranowe choleryczki. W Sieci wszakże zupełnie nie daje tego po sobie poznać, co kończy dowód, a może właśnie dopiero zaczyna.
bylem dziwnie pewien, ze pojawi sie i taka wypowiedz.
Kazde miejsce w internecie potrzebuje Kapitana Oczywistego, byl wakat, wiec oto i jestem (przynajmniej chwilowo).
Ja na przykład znalazłam męża (takoż przez usenet) i bardzo sobie chwalę wynik ;)
Poznawanie na żywo ludzi z netu było dla mnie dobrym terenem na wypróbowanie tego mniej introwertycznego “ja” – bo spotykałam się z ludzikami z MUDa, którzy mieli w głowach projekt mnie jako radosnej i bezczelnej (nieco) elfki[1]. No to trzeba było na żywo imidż podtrzymać, a dalej jakoś samo poszło
Słyszałam natomiast o osobnikach, którzy byli wręcz przerażeni koncepcją stykania się w realu ze ziomami z irca, icq czy innych czatów. Bali się, albo co. Znałam też takich, którzy na propozycję, żeby wpaść na mudowe spotkanko patrzyli pustym wzrokiem i mrugali powoli, usiłująć zgadnąć, PO CO. Cóż, owce, dziewczęta, etc.
[1] Prawdopodobnie projekt był nieco chudszy ode mnie, ale na to niewiele mogłam poradzić.
One better: ja nie tylko znalazłem, ale i straciłem :-)
Wódę z ziomami przez internet mam zaliczoną (każdy swoją i to nie to samo, ale jednak).
A ja chciałam cichutko nadmienić iż zgadzam się, że nie ma. Oraz furda tam technika.
Ale ja sobie niezbyt realnie zaprojektowałam tego męża z internetu, co go miałam na stanie drzewiej ;) Jednakowoż preferuję F2F
Skype jest drętwy.
i ma piksele.