Ostatnia bariera między studentem a inteligentem. Podsumowanie wszystkiego, czego uczyliśmy się na studiach — skomplikowanych technik zapaśniczych z dziekanatem, savoir-vivre’u w praktyce z egzaminatorami, ćwiczeń dyplomatycznych z wykładowcami. Odebraliśmy wszechstronne wykształcenie, jesteśmy już przygotowani do prawdziwego życia poza bezpiecznymi murami uczelni, musimy się tylko OBRONIĆ.
Brzmi to tak przerażająco, że mnóstwo ludzi ma wykształcenie prezydenckie zamiast wyższego.
Bój się.
Chyba że akurat kończysz informatykę inżynierską na PUW. W takim wypadku i przy założeniu, że napisałeś(aś) pracę dyplomową samodzielnie i z pewnym wkładem serca weń, bać się możesz tylko niefortunnego potknięcia na progu sali i wylądowania twarzą na stole przed komisją. Krew wszędzie.
Przed egzaminem grupa dostaje jakieś 40 pytań egzaminacyjnych, 20 z wiedzy ogólnej, reszta ze specjalizacji. Pytania te obejmują cały xhejn program studiów. Cały. W przybliżeniu jedno pytanie == jeden przedmiot. Po nieprzespanych miesiącach pisania pracy po nocach nie jesteś w stanie tego wszystkiego wchłonąć. A jak wchłoniesz, to przed komisją zapomnisz, jak masz na nazwisko. A jak nie zapomnisz, to ci się popieprzy w trakcie. A jak ci się nie popieprzy, to po obronie wyjdziesz na papierosa i spadnie na ciebie zwęglona mewa ze sputnikiem w dupie.
Na ostatnim seminarium dogadujecie się z promotorem, których pytań można się spodziewać bardziej niż innych. Jeśli promotor jest człowiekiem przyzwoitym, podpowie kilka pytań-pewniaków: jedno bliskie tematu pracy, jedno specjalizacyjne, jedno ze swojego konika, jedno z konika recenzenta. Ryjesz te pytania na blachę przez jakiś tydzień-dwa, aż poczujesz, że w środku nocy opowiesz wszystko o technikach zwielokrotniania sygnału w światłowodzie oraz że umiesz zastepować na bosaka, co się dzieje w warstwach drugiej i trzeciej modelu iso/osi.
Dwa dni przed obroną przeglądasz swoją pracę i zdumiewasz się, jak niebywałe kocopały umknęły tobie i promotorowi. Zastanawiasz się, co pomyślał o tobie recenzent, i wstydzisz się. Odkładasz pracę z wyjątkiem spisu treści, który ściskasz w spoconej dłoni, i mówisz na głos, krótkimi, możliwie ogólnymi zdaniami, nie wchodząc w szczegóły:
- Temat mojej pracy brzmi…
- Celem mojej pracy było…
- Podczas pisania korzystałem(am) z książek wydawnictwa branżowego…, ze stron WWW poświęconych tematyce…, z materiałów PUW do przedmiotu…, niepotrzebne skreślić. Jeśli dowcip cię cechuje cięty, dodajesz “oraz z własnej praktyki zawodowej”.
- W pierwszym rozdziale omówiłem(am)…
- W drugim jest o…
- W trzecim… (Krótko i bez szczegółów! Po jednym zdaniu na podrozdział i to najlepiej nie każdy.)
- Podsumowując, w części praktycznej pracy udało mi się wykazać…
Drugi raz zrób to ze stoperem, za trzecim razem zmieść się w pięciu minutach.
Dzień przed obroną nie pij wódzi, wyśpij się i unikaj potraw wzdymających. Przygotuj sobie jakieś niewymięte ciuchy i butelkę wody niegazowanej. Grupowo kupcie paczkę delicji, paczkę czegoś słonego, butelkę wody i karton soczku (po drodze na egzamin ukradnijcie parę plastikowych kubeczków). W dniu obrony postawicie dyskretnie dobra kulinarne na stole w sali egzaminacyjnej.
Na korytarzu, czekając na komisję, postaraj się pamiętać, że to, co Was czeka, to obrona pracy dyplomowej, a nie egzamin z wszystkiego, czego nie wiesz, ale umiesz wyguglać. Jeśli po wejściu do sali okażesz zdenerwowanie, przewodniczący komisji powinien być uprzejmy łagodnym głosem zapowiedzieć, że obrona będzie się składać z dwóch części, w pierwszej opowiesz o pracy i odpowiesz na ewentualne pytania komisji, w drugiej będą pytania z programu studiów. I tak też będzie.
Po to przepowiadaliśmy sobie na głos, co napisaliśmy w pracy, żeby pierwsza część egzaminu poszła gładko jak mydło po rynnie. Jeśli przebrniesz przez nią, potem jest już tylko fajnie. Komisja pyta z rzeczy, co do których ma świadomość, że nie są ci obce, w ostateczności pytają o pracę, bo o niej to już na pewno coś wydukasz. Jeśli masz kompletną dziurę w mózgu, przepraszasz, bo to nerwy, się rozumie, ale za to możesz coś poopowiadać na temat pokrewny. Gadasz, aż ci przerwą albo skończysz temat. Daruj sobie nastrojowe zdania bez treści, komisja siedzi tu od rana, ma coś do roboty po południu i daje circa kwadrans na twarz. Przez kwadrans chyba dasz radę nie zrobić z siebie totalnego morona.
Wychodzisz, parę minut później komisja woła cię i składa przemiłe gratulacje, panie inżynierze.
Kiedy cała grupa się obroni, wręczacie komisji kwiaty. U nas akurat zakwitła ciemna odmiana Jasiów Wędrowniczków. Robicie sobie zdjęcia z komisją i idziecie się najebać do ulubionej knajpy.
PS
Jak składasz pracę, pamiętaj: dla recenzenta i promotora wydrukowane jednostronnie i w twardej oprawie, a dla dziekanatu wydrukowane dwustronnie i zbindowane.
Zabawne że jak mam napisać wxhejnionego maila do przełożonych, w których im wykładam kawa na ławę, jakimi są, mówiąc oględnie, fajtłapami, to nie mam oporów, a jak pisałem pracę mgr inż, to mnie trema zjadła na etapie wstępu.
Istotnym elementem pracy nad jakimkolwiek tekstem jest czytanie go. Na jednym końcu blatu stawiamy herbatkę bez prądu, na drugim pustą butelkę i czytamy. Tak ze dwadzieścia razy. Herbatką popijamy trudniejsze fragmenty, butelki nie ruszamy. Potem lulu spać, rano śniadanko, herbatka i znowu dwadzieścia razy. I tak przez dwa tygodnie. Efektem jest tekst pozbawiony większości kocopałów, natomiast w butelce stopniowo skrapla się pokora.
Pomaga też sprawdzenie hardware. Jeżeli używacie wspólnego laptopa – to ten laptop musi być pełny.
Ja broniłem w 2004 w grupie sześciu obron, z jednego laptopa. Przed pierwszą obroną spalił się zasilacz i laptop musiał być włączony tylko podczas prezentacji, bo kolejnym osobom nie starczyłoby baterii.