Hehe, masz przejebane.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
No dobra.
Przeczytaj materiały. Najprawdopodobniej będziesz jedyną osobą w grupie, która to zrobi, ale warto — będziesz wiedzieć, co powinno się znaleźć w dokumencie projektowym.
Wybierz sobie co najmniej dwóch zastępców (zależnie od liczności grupy) takich, którzy zawodowo robią jakąś działkę i mają mores u ludzi. To się nazywa delegowanie zadań i może dzięki temu oszalejesz trochę później.
Na samym początku wypytaj, co kto umie i co kto chce. Pewnie nie każdemu uda Ci się dać to, co by chciał, ale przynajmniej będziesz wiedzieć, z kim się konsultować, jak już będziesz w dupie.
Kiedy już ustalicie, jak wygląda specjalizacja i struktura firmy, gdzie kto siedzi w budynkach i jakich usług potrzebują, to dalej jest już z górki. To znaczy jeśli te rzeczy ustalicie sobie rozumnie i z myślą o ułatwieniu sobie życia. Nie ułatwia życia:
- przedsiębiorstwo zajmujące się czymś, na czym nie zna się nikt z grupy
- pojebana struktura osobowa firmy
- budynki i pomieszczenia pogięte jak jelito cienkie
- serwerownia na środku piętra zamiast przy ścianie
W trakcie pierwszego audytu przy każdej odpowiedzi inwestora zastanów się, ile to będzie kosztować. Jak przekroczycie budżet, macie przejebane. W razie potrzeby negocjuj albo tańsze rozwiązanie, albo powiększenie budżetu. Ale to przejdzie tylko na początku, na etapie ustaleń, potem musisz się, niestety, gimnastykować. Postaraj się wyłączyć z ustalonej kwoty podłogę podniesioną, klimatyzację, instalację alarmową itp. koszty “budowlane”.
Okablowanie we wszystkich lokalizacjach niech zaprojektuje jakaś para ziomów, z których jeden wie, o co w tym chodzi, a drugi zna AutoCADa. Opis norm, kabelków, koncepcji i zaleceń daj komuś innemu (najlepiej jakiemuś potoczystemu prozaikowi) do zrobienia równolegle. Równolegle też ktoś może opisywać podłogę podniesioną, a jeszcze ktoś — tory kablowe.
W czasie okablowywania masz chwilę, więc oceń, nad czym można pracować bez związku z niczym innym (np. opisy usług, softu biznesowego, antywira, bakapów i inne takie, do których tylko w odpowiednim momencie trzeba będzie dopisać np. liczbę licencji) i szybko rozdaj do roboty, będzie z dyni.
Każde spóźnienie idzie jak lawina. Nie wiadomo, ilu i jakich jest pracowników — nie wiadomo, ile będzie punktów abonenckich ani jak sensownie ustawić usługi; nie wiadomo, ile będzie PA — nie można sensownie ustawić stuffu w szafach; nie ma stuffu w szafach — nie można wybrać klimy, upsów ani agregatu itd. Załóż, że ludzie będą się spóźniać i załóż, że to, co oddadzą, będzie wymagało poprawek. No to już wiesz, jak ustalić terminy.
Aha, ludzie będą próbować zrzynać z Internetu i poprzednich projektów. Projekt
- ze zrzynkami z poprzednich projektów
- z bezmyślnymi zrzynkami z Internetu
- złożony z samych ulotek producentów
zostanie uwalony.
Jeśli ktoś zrobił swój kawałek do dupy, asertywnie odsyłaj do poprawki. Jak zaczniesz samodzielnie poprawiać, nie zdążysz.
Zanim oddasz komuś zadanie, określ w miarę dokładnie, jak sobie wyobrażasz to, co masz od niego dostać. Często będzie to wymagało rozeznania się w temacie oraz konsultacji. Niestety, kierownik prędzej czy później musi znać się na wszystkim. Niestety, wszystko musisz po wszystkich posprawdzać.
Wszystkie materiały trzymaj w jednym, góra dwóch miejscach i wszystkiemu oznaczaj wersje/daty otrzymania, bo się pogubisz. I tak się pogubisz.
Zdobądź/ukradnij/wyszantażuj/wyżebraj poprzednie projekty i dokładnie przeczytaj. Wszystkie będą wyglądać jak czarna magia, prawda objawiona, ósmy cud świata i rocket science. Mam wiadomość dobrą i złą. Zła jest taka, że we wszystkich są błędy, ale nie wiesz gdzie. Dobra jest taka, że po skończeniu Waszego projektu tamte będą wyglądać jak żałośnie niedorobione dzieci dyletantów.
Potrzebujesz kogoś odpowiedzialnego za kosztorys. Ten ktoś też ma przejebane.
Potrzebujesz też kogoś odpowiedzialnego za sklejanie doca do kupy. Możesz do tego zadania wydelegować siebie. Ponieważ doc będzie się rozpierdalał co chwila, rób sobie każdy rozdział w osobnym pliku, a sklej pod sam koniec.
Siedź na jakimś komunikatorze, który robi archiwum, i jak najmniej spraw omawiaj przez telefon. Im więcej papieru, tym czystsza dupa. Gotowe pliki i zapisy gadek wystawiaj gdzieś, gdzie wszyscy mają dostęp. Dzięki temu będą mogli sobie znaleźć, czego im potrzeba do swoich kawałków, zamiast dzwonić do Ciebie o trzeciej w nocy.
Kiedy prowadzący mówi coś o projekcie, pytaj, czy mówi to jako prowadzący, czy jako inwestor. Prowadzący uczciwie pomaga, a inwestor czasem oszukuje :> Spotykajcie się na czacie raz na tydzień, dawaj mu zrobione kawałki do sprawdzenia.
W dokumencie projektowym nie oszczędzaj na rysunkach i przejrzystych schematach (Visio robi ładnie i macie go w ELMS-ie gratis). Inwestorzy lubią obrazki. Wszystko, co się da, starajcie się uzasadniać w kontekście “zamawiającej” firmy. Inwestorzy lubią uzasadnienia. A, i zestawienia w tabelkach róbcie.
Upewnij się, że liczba gniazd abonenckich ma się jakoś sensownie do switchy.
Jeśli prowadzący odniesie wrażenie, że grupa się opierdalała, a zasuwał tylko kierownik, źle na tym wyjdziecie.
Na początku projektu postaraj się odrobić jak najwięcej prac domowych z innych przedmiotów — na zapas. Pod koniec projektu czeka Cię tydzień-dwa bez snu, jedzenia, drapania się po dupie i życia w ogóle.
Masz przejebane :)
Albo powyższe to jakaś fikcja literacka horrorystyczna, albo studiujesz na Ecole de Sadistique.
W każdym razie ze studiami dziennymi powyższy opis nie ma nic wspólnego.
Za to niestety ma sporo wspólnego z Prawdziwą Pracą.
Obśmiałam się jak norka z kontrastu dwu komentarzy pod tekstem – zgadzam się z oboma – z studiami dziennymi to nie ma nic wspólnego, za to z pracy przykładami można sypać ;) Może dzięki takim tekstom niektórzy studenci przeżyją mniejszy szok, gdy przyjdzie im dorosnąć.
To być może zależy od uczelni i wydziału, ale Za Moich Czasów studenci dzienni dobrze wiedzieli takie rzeczy, bo dorabiali na pół etatu (albo i cały) po zajęciach (albo i zamiast).
Niestety, z moich doświadczeń wynika, że żeby dobrze robić pewnym rzeczom w Prawdziwej Pracy, trzeba sobie najpierw potrenować na sucho. Najbardziej traumatycznie wspominam tych moich kierowników, którzy nie byli po studiach.