Przestali robić mój ulubiony kalendarz na biurko, więc przygotowałam sobie coś i Ty też możesz.
[ omiń dywagacje i skocz do kalendarza ]
Od ładnych paru lat końcówka każdego roku obfituje w śmieszne żarty o tym, jaki to był chujowy rok mimo pokładanych w nim nadziei, a że teraz idzie nowy, to znów dajemy się nabrać, że może będzie inaczej, a najlepiej: lepiej. Ponieważ dosłownie w tej chwili dochodzę do siebie po drugiej operacji z powodu że mam agresywnego raka, wystaje ze mnie dren i wszystko mnie boli, skomentuję to tak: nic nie będzie znacząco “inaczej” i nikłe są szanse na “lepiej”. Chyba że osoba (Ty, ja, ktokolwiek) coś zrobi inaczej albo z intencją, żeby było lepiej. Nie ma gwarancji, ale przynajmniej kurde jest szansa. A to lepsze niż nic.
Już tłumaczę, czemu tak. Otóż w tym roku miałam niespotykanie dużo czasu na refleksje oraz niezwykle niekorzystne warunki do rozmyślań — mój mózg miał szanse działać, powiedzmy, prawidłowo, tylko przez pierwsze dwa tygodnie stycznia. Potem już tylko shitshow.
***
Najpierw śmierci nagłe i żałoby dwie. Tuż po pogrzebie teściowej szaleństwo diagnozowania się, a zaraz potem tzw. chemobrain. Układ nerwowy pod wpływem chemioterapii wykłada wór na jakąkolwiek konstruktywną współpracę — w literaturze bardziej fachowej mówi się o tym “zespół łagodnych zaburzeń poznawczych”. Nie mam pewności, czy to ma pomóc przetrwać dość drastyczne leczenie, ale jestem przekonana, że ów “zespół” w normalnych warunkach zostałby określony jako po prostu tortury. Dorzućmy do tego trochę drobnych neuropatii oraz bonusowe zaburzenia polegające na tym, że miewam w obszarze widzenia m.in. abstrakcyjne animacje albo nagłe kształty (to jest akurat całkiem niezła rozrywka, nie narzekam, bo nie wychodzę z domu, nie prowadzę pojazdów i ogólnie niewiele muszę poza mordowaniem komórek i gojeniem się, na zmianę).
Potem operacja, co liczy się jako osobne “wydarzenie traumatyczne”, po którym, jak się dowiedziałam niedawno, przez circa about miesiąc mózg robi wszystko, żeby chronić swojego nosiciela. Umówmy się, mój mózg miewa oryginalne pomysły na to, jak mnie chronić przed trwałymi uszkodzeniami duszy, aaaale półtora miesiąca później druga operacja, czyli licznik bije od nowa.
Nawiasem mówiąc, podczas drugiej operacji mój układ nerwowy został naruszony także dosłownie i namacalnie — trzeba było przeciąć parę nerwów, a niektóre grube wiązki przesunąć. Powiem tyle: jebaniec podjął działania odwetowe. Przyślijcie młodego księdza i starego księdza.
Tak czy inaczej — miałam w tym roku dużo czasu, kiedy poza myśleniem nie dało się robić absolutnie nic. Miałam wyłączone czasem oczy, czasem palce, czasem lewą nogę, czasem skórę, a po wszystkich chemiach na deser wyłączyły mi się paznokcie. To jest dość niesamowite, jak bardzo nie da się robić niczego, kiedy nie można korzystać z paznokci i ich bezpośrednich okolic. Myśleć też w sumie nie bardzo się da, ale — co robić.
Martwiłam się trochę, że tak mnie ten rok zajedzie, że nie wrócę do siebie, a jeśli wrócę, to sama siebie nie rozpoznam, a jeśli rozpoznam, to nie pogodzę się z tym, co zobaczę, i będę się męczyć, zamiast cieszyć się życiem. Problem, jak łatwo zauważyć, ani specjalnie głęboki, ani specjalnie sensowny w praktyce. Ale jednak problem, do tego mój, no i zatruwa mi już przytruty mózg, więc postanowiłam skoncentrować się na ustaleniu, co mnie konstytuuje, czyli z czego się składam, nawet jeśli się rozpadnę.
***
No i jedną z rzeczy, z których się nieodzownie składam, jest sprawczość. Kiedy coś mnie nie-przyjemnie zaskoczy, rozczaruje albo ogólnie postawi w trudnej sytuacji, w pierwszym odruchu sprawdzam, czy to mnie rozśmieszyło i co mogę zrobić.
Jeśli ten odruch by się zmienił, miałabym poważny problem, bo zupełnie serio nie wiem, jak funkcjonować inaczej. Nie pamiętam, skąd mi się taki wziął, ale na pewno stało się to bardzo, bardzo dawno temu. Wszystkie inne podejścia, nad którymi rozmyślałam lub z którymi, chcąc nie chcąc, ostatnimi laty eksperymentowałam, nie są dla mnie dobre. Jeśli nie są dla mnie dobre, nie mam żadnej motywacji, żeby się w nich wprawiać.
Zatem — jak to działa. Coś powiedzmy jebło i mam dyskomfort albo kłopot. Najpierw ocena wstępna sytuacji: czy dobrze ją rozumiem, czy na pewno mnie dotyczy, czy naprawdę cokolwiek ode mnie tu zależy, czy to mój cyrk, czy moje małpy itd. Czy jest to sytuacja głupia? Czy mam ochotę szydzić albo drzeć łacha?
Po ocenie wstępnej już się dzieje, już zacieram łapki i rozgrzewam paluszki: czego mi brakuje, żeby ogarnąć sytuację albo w ogóle się w niej odnaleźć? Informacji, siły, czasu, funduszy? Kogo zatem spytać o rzeczy albo poprosić o pomoc? Na co machnąć ręką, żeby zachować siły, znaleźć czas, odzyskać budżet? Jeśli niczego nie brakuje, to jaki mam plan? Najpierw herbatka, potem podpalanie, czy raczej odwrotnie?
Jest tyle rzeczy, które można zrobić lub nawet tylko pomyśleć, żeby nie czuć się bezradnie ani rozpaczliwie. W większości sytuacji są jakieś opcje. Jeśli tego nie widzę, to znaczy, że jestem w bardzo złej formie i wszystkie pozostałe siły potrzebuję włożyć w interwencję. Jeśli opcje w ogóle nie zależą ode mnie, priorytetem jest ustalenie, ile to będzie trwało, do kiedy trzeba niekomfortową sytuację wytrzymać. Przebywanie w złej formie to pętla, która się sama zaciska.
Na to wszystko trzeba mieć — oprócz wprawy — trochę siły. Poszukiwania odrobiny siły, kiedy się nie ma siły, to osobny temat, do którego być może wrócę kiedy indziej.
Oraz jest różnica między “sprawczością”, czyli działaniem jako ekspresją woli zaspokajającą potrzebę poczucia wpływu na swój los, a “podejściem zadaniowym”, czyli działaniem, by zaspokoić potrzebę osiągnięcia celu i mania wyniku. Potrzebowałam to zanotować.
***
Właśnie wczoraj, zaskakująco, miałam odrobinę siły, żeby zareagować na niekomfortową sytuację. Otóż — będziecie się śmiać. Sklep Muji kilka dni temu znikł z oferty mały, kwadratowy kalendarz biurkowy.
Jeszcze niedawno sklep kusił napisem “powiadom o dostępności”. Jeszcze mogłam się łudzić. Na próżno. Nie ma jego. Są tylko żałosne podróby zaprojektowane przez ludzi, którzy nie wiedzą, co było w nim dobre.
Jest to — był!… — kalendarz spełniający kilka specyficznych warunków. Nie był ohydny. Nie zawierał zbędnych informacji. Nie miał niepotrzebnych kolorów. Kratka na każdy dzień była wystarczająco duża, żeby w niej coś zanotować. Była także wystarczająco mała, żeby nie zmieściło się w niej zbyt wiele spraw, dwie, góra trzy — co naturalnie ograniczało moją niefortunną skłonność do brania sobie zbyt dużo na głowę. Można było go postawić na stole. Kiedy rok się skończył, kalendarz rozbierałam i wykorzystywałam drugą stronę kartek na notatki. Pełen recykling.
Ten kalendarz był dla mnie nie tylko narzędziem organizacji pracy i estetycznym obiektem w zasięgu wzroku, ale także przedmiotem łączącym mnie-teraz-chorą, obolałą, wymiętą i oderwaną od normalnej codzienności, ze mną-nie-chorującą, tylko żonglującą licznymi obowiązkami i przyjemnościami, tą mną, za którą tęsknię i nie mogę się doczekać, kiedy znów będziemy rzucać jeden cień.
Poszukałam w innych sklepach i serwisach, nie ma kalendarza ani zamiennika, którego nie mam ochoty natychmiast rozszarpać i spalić. Skoro nie ma, to pozostaje mi zrobić sobie własną wersję, a potem drugą. A skoro już zrobiłam prototyp wersji 15 × 15 cm, gotowej do wykonania w domu, to może przyda się komuś jeszcze.
- Oto plik, który można sobie pobrać, wydrukować na kartkach A4 i przyciąć: kyalendarz-2025 (PDF 404 kB).
Do zrobienia sobie kalendarza trzeba mieć drukarkę, sześć lub siedem kartek A4 (no, więcej na wypadek pomyłek). Przydadzą się nożyczki albo gilotyna.
Pierwsze sześć stron pdfa to kalendarz na 2025. Dwa miesiące na kartkę, dni tygodnia zaczynają się od poniedziałku, lecą po kolei kratki z numerami dni. Żadnych świąt, nic.
Opcjonalna ostatnia strona (nr 8 w pdfie) zawiera okładkę z moją gębą na przód kalendarza oraz styczeń jeszcze bardziej przyszłego roku na koniec. Spokojnie można tej strony nie drukować i wszystko będzie działać.
Strona nr 7 w pdfie jest także opcjonalna, ale dużo bardziej pożyteczna. Służy do wydrukowania na drugiej stronie kartek z miesiącami. (Poznaj swoją drukarkę, mnie się udało już za drugim razem dobrze włożyć kartki).
Zawiera miejsca na co najmniej 32 tudusie (rzeczy do zrobienia, z ang. todo, wym. tudu) i taką małą szarą ćwiarteczkę, której krawędzie podpowiadają, w którym miejscu moim zdaniem optymalnie przeciąć kartkę.
Potem można połączyć te kartki w taki sposób, jaki nam serce dyktuje, i już.
Prototyp zrobiłam tak:
Dziękuję za uwagę i doczytanie do tego miejsca. Nie pisałam już tak długo, wychodzi się kurde z wprawy. Na szczęście wprawa ma to do siebie, że można do niej wracać. Ściskam, zdrowego nowego roku, sprawnej sprawczości, mnóstwa szczęścia i dobrego towarzystwa.
Do usłyszenia niebawem.
Dobrze było przeczytać coś od Ciebie po takim czasie.
Czekam, pewnie nie ja jeden, na Ciebie!
Pozdrawiam
Wracaj do sprawczości.
I to jest emanacja sprawczości której potrzebowaliśmy, ale na która nie zasługiwaliśmy :)
Gratulacje przechodzenia przez tak trudną sytuację życiową i znajdowanie siły na pisanie o niej do jakichś losowych ludzi w internecie. Powodzenia!
Płaknęłaś mnie tym wpisem dwa razy, w tym raz ze śmiechu ♥️
Ech… Tulam mocno.
Wspaniała rzecz, dziękuję.
Czy to Ikea Skadis na zdjęciu? Uwielbiam!
Pisz, wylewaj z siebie to, co Ci głowę zatruwa.
I zdrowiej, jeszcze wiele przyszłych lat potrzebuje pięknych kalendarzy, żeby nie minąć niezauważonymi ;)
dziękuję, że trąbicie w odzewie na moje trąbienie <3
tak, to skadis, też uwielbiam. tutaj to w ogóle tymczasowa i bardzo ciasna wersja mini. przy docelowym blacie (hasztag postanowienia noworoczne) zrobię sobie rozległą konstrukcję i wszystko będzie pod ręką, ależ to będzie ekstaza :D
Bardzo ładna sprawczość. Cieszę się, że napisałaś. Wyobrażam sobie, że dosłownie niełatwo było (w kontekście paznokci też).
Zdrowia!
(Gdyż musi być dobrze, wszelka inna opcja niech idzie tam, dokąd odszedł kalendarz Muji)
*tul*
Nie umiem tego wytłumaczyć, ale od lat czuję się z Tobą osobiście związana, więc – krótko mówiąc: Jaśko, nareszcie jesteś. Myślałam o Tobie, gdy Cię nie było i zaręczam, że wyłącznie dobrze oraz z troską. Moją troskę podkreśla to, że przeczytałam wszystkie literki, choć jestem już tak stara, że muszę do tego zakładać okulary. A dwa zaledwie w życiu przeszłam kryzysy związane z wiekiem: gdy kończyłam 30 lat i gdy moja córka kończyła 30 lat. Nie wiem, o co chodzi z tą trzydziestką, więc uznałam, że wolę się napić niż rozkminiać i przyniosłam sobie wino. Gadam to wszystko, żeby ukryć przed samą sobą i Tobą, że mam gulę w gardle i że się martwię. Po prostu wiedz, że jestem i się martwię.
1, Martwienie się. Pamiętaj, że jeśli odbierasz coś jako problem i się martwisz, to znaczy, że odbierasz to jako problem i masz prawo się martwić. Nikt niech nie dyskutuje z Twoimi uczuciami, bo nie ma pojęcia, co czujesz. Martw się, ile dusza zapragnie. Ja się pomartwię z Tobą, jeśli chcesz.
2. Sprawczość i podśmiechujki. Otóż przez całe swoje długie życie niosę przekonanie, że śmiech utrzymuje usta ciut powyżej poziomu gówna. I może sobie Kiełbasińska opowiadać, co chce, ale u mnie działa (SOA #1). Jeśli u Ciebie też działa, to co jemu do temu.
3. Kalendarza nie potrzebuję, bo mam w telefonie i w kuchni, ale wydrukuję stronę z Twoją gębą dla miecia. Nie ma takiego, co odważyłby się mi zabronić.
Powiem Ci to, co niezmiennie powtarzam córce mej jednorodnej: NIE CHORUJ. Dobra? Bądź tak miła z uwagi na mnie i postaraj się troszkę ograniczyć w tej rozpuście.
Ściskam Cię z wyczuciem za mały paluszek. Gdyby coś, to pisz. Też mam to ze sprawczością, więc może akurat.
Rozkmina o tym co nas konstytuuje do bycia nami wspaniała. W ogóle, dobrze Cię czytać ❤️
Droga Pani Kaju od Słuchanek,
od lat chyba już ośmiu towarzyszy mi Pani w chwilach trudnych, gdy potrzebuję odkleić głowę od szamba, oraz wyśmienitych, gdy znam sposób, jak nie zmarnować wolnego kawałka wieczora. Zarówno jedno, jak i drugie załatwiam Nerdami Nocą. Proszę sobie uświadomić, że nie mam innego serialu, na którego odcinek czekałabym rok czy dwa, z niecierpliwością dziecka chcącego już odpakować prezent bożonarodzeniowy. Po dwóch ostatnich wpisach na tym blogu, nadal będę czekać też na wieści od Pani. Ściskam serdecznie!