Spokojnie, nie będę nikogo usuwać ze znajomych ani robić żadnej dramy, mam tylko prośbę o wicewersę. Jeśli planujesz rozmawiać ze mną — na przykład — o problemie uchodźców i przekonywać mnie, że pomaganie im to zły pomysł, zmień plany na przyjemniejsze. Ten zamiar od początku nie miał sensu.
Nie traktuję znajomości na fejsie tak, jak więzi międzyludzkich w świecie białkowym. Fejs to dla mnie kawałek internetu, a internet to dla mnie narzędzie komunikacji — jak powiedzmy telefon. Jeśli ktoś pierdoli od rzeczy albo zadzwonił, żeby być przykrym na jakiś temat, to zwykle żegnam się i odkładam słuchawkę. To nie znaczy, że się na kogoś obraziłam śmiertelnie i zaraz wywalę go z książki telefonicznej. Być może po czymś takim wydłuży się lista tematów, na które nie będziemy rozmawiać, żeby nasza znajomość była nadal sympatyczna.
Zakładam, że wśród znajomych znajdę reprezentację niemal każdego światopoglądu. Bardzo mnie to cieszy. Ponieważ mam własny, prawdopodobnie nie będziemy się zawsze zgadzać. Zupełnie mnie to nie martwi. (Trochę mi się marzy, żeby żyć w otoczeniu ludzi, z którymi w razie czego możemy się elegancko różnić).
Co się z tym wiąże, nie spodziewam się od wszystkich ludzi, których znam w internetach, podobnej dyscypliny intelektualnej, wykształcenia, doświadczeń, upodobań itd. Do życzliwego uczestnictwa w czyimś życiu za pomocą zerkania na siebie nawzajem na fejsie to nie są ważne warunki. Kiedy kogoś znam i lubię, to mogę się cieszyć z ich szczęścia z powodu nabycia zielonej czapki, choć sama bym takiej nie kupiła. Możemy się wspierać i wymieniać znaleziska. Różnorodność towarzyską uważam za korzystną i inspirującą. Kiedy koniecznie potrzebuję, żeby ktoś się ze mną bezgranicznie zgodził i bardzo cieszył z mojego istnienia, to informuję kota, że zaraz będzie karmione.
Oczywiście, że mam taki cel w życiu, żeby mi było przyjemnie. Jednak celem nadrzędnym jest to, żeby nie było nudno. Nie znoszę tracić czasu, a jak jest nudno, to się nie rozwijam. Ale.
Kiedy w naszym internetowskim życiu towarzyskim, oprócz uczestnictwa podglądacko-lajeczkowego, pojawiają się tematy moralnie nieobojętne, w których oczywiście, że występują różnice, zaczynam mieć pewne wymagania wobec ewentualnych rozmówców. Jeśli nie zachowują elementarnej dyscypliny intelektualnej i nie wykazują empatii, jeśli widzę, że nie włożą minimum wysiłku w zrozumienie mojej postawy i skąd ona się wzięła, to nie pogadamy.
Zatem umówmy się, że w temacie bieżącym nie będziemy tracić mojego czasu na rozmowy w rodzaju “jak jesteś taka cała za pomocą uchodźcom, to przyjmij ich do swojego mieszkania”.
Po pierwsze, nikt nie będzie mnie rozliczał z moich przekonań w ten sposób. To bardzo ważne.
Po drugie, ja bym własnej matki nie wzięła do mieszkania (sorry mamo). Mogę kogoś przekimać bez problemu, oprać i ręcznik pożyczyć, ale mieszkanie ze mną w jednym lokalu to jest skądinąd interesujący problem, który nie ma nic wspólnego ze sprawą.
Po trzecie, pokażcie-no-mi, jak pościelone były wasze tapczany dla powodzian, kiedy mieliśmy własną lokalną tragedię ludzką. Nie było ścielone? Ale wysłaliście paczkę ze swetrem albo przelaliście pieniądz? Tak właśnie.
Ponieważ po czwarte, ja się spodziewam, że realna pomoc osobom (i zwierzętom) potrzebującym to jest zajęcie dla organizacji rządowych i pozarządowych. Mogę zapłacić podatek albo szurnąć datek. Spodziewam się od takich organizacji pomysłów, listy potrzebnych rzeczy, które mogę kupić, wysłać lub wykonać, żeby moja ewentualna pomoc na jakiś temat miała sens dla wszystkich zainteresowanych.
Z praktycznego punktu widzenia w kwestiach światopoglądowo-państwowych (stosunek do uchodźców, przerywanie ciąży, równouprawnienie, rozdział religii od edukacji państwowej itd.) bardzo niewiele mogę zrobić samodzielnie — tak zupełnie solo-samodzielnie. No bo co mogę. Mogę w razie potrzeby sformułować się możliwie jasno, mogę świecić przykładem zachowania, które wydaje mi się słuszne i chętnie bym widziała je w swoim otoczeniu. Mogę zagłosować gdzieś na coś albo petycję podpisać, mogę niezmordowanie swoje przekonania testować i modyfikować. Mogę wesprzeć kogoś lub grupę osób, które działają po mojej linii w danej sprawie.
Ale bardzo proszę nie tracić mojego czasu na klepanie nieprzemyślanych formułek mających zdruzgotać moje przekonania. Można próbować pomóc mi zmienić zdanie, ale nie w ten sposób, ponieważ nieubłagany brak logiki nigdy mnie nie podniecał intelektualnie. Do listy rzeczy, które mnie nie podniecają intelektualnie, można też dopisać: używanie mnie jako worka treningowego w dyskusji pozorowanej; bezmyślne obrażanie mnie, mojej rodziny i przyjaciół; wyciąganie fałszywych wniosków i stawianie fałszywych tez; oczekiwanie telepatii; przedkładanie efektowności wypowiedzi ponad szacunek dla rozmówców w tematach emocjonalnie angażujących; erystykę w ogóle.
Mój czas jest cenny, bo mam go tylko tyle i więcej nie kupię. Moje odczucia są dla mnie ważne, a moje przekonania są najczęściej przemyślane. Mogę nie wiedzieć wszystkiego. Mogę z tego powodu mieć inne opinie niż ktoś inny, kto też nie wie wszystkiego. Można się ze mną nie zgadzać i można mnie o tym poinformować, jeśli to ważne, żebym wiedziała, ale proszę o chwilę refleksji, dlaczego jest tak ważne, żebym wiedziała, że się ze mną nie zgadzasz, i dostosowanie komunikatu do oczekiwanej reakcji.
Tak, uważam, że trzeba pomagać uchodźcom z kraju, w którym jest WOJNA. Tak, szczegóły implementacyjne to jest prawdziwy problem. Owszem, nie mam pojęcia, jak większość z konkretów rozgryźć, ale nadal uważam, że ludzie, którzy uciekają przed wojną, potrzebują mojej pomocy.
[ disko na fejsie ] [ disko na gieplusie ]
No właśnie. Trzeba pomóc, ale chętnych nie ma. To jest dopiero smutne.
Szklanka może być do połowy pusta lub, jak wiadomo, pełna. Ja widzę tych, którzy pomagają, chcą pomagać itp. na pozostałych czasu nie tracę.