buszek lub dobre słowo

To jest notka dla osób dorosłych, a przynajmniej pełnoletnich. Jeśli się nie poczuwasz, idź do poprzedniej notki i wróć za jakiś czas.

Medyczna marihuana nie jest (jeszcze?) u nas w kraju wielkim tematem. Piszę tę nocię zatem teraz, żeby w swoim czasie ją wyciągnąć, a przy okazji nie być posądzaną o koniunkturalność. Wiem tylko tyle, że raz na jakiś czas odbywają się marsze za legalizacją i wtedy wyobrażam sobie, że budżet państwa chyba by nie ucierpiał na akcyzach. A także że można by wtedy trochę liczyć na kontrolę jakości produktu.

Zacznę od tego, że to nie jest dla mnie kwestia polityczna ani nawet niezbyt światopoglądowa. Może to drugie troszkę. Kilkanaście lat mieszkałam na Ursynowie i wynik sporej próbki mam taki, że osobniki pod wypływem alkoholu bywały wobec mnie agresywne i zaczepne (nie że miały coś do mnie personalnie, ale gdzieś ta agresja chciała ujść, a jak powszechnie wiadomo, osoba pod wpływem alkoholu nie ma obowiązku używania hamulców i wszystko jej ujdzie na sucho).

Osobniki pachnące miętą i paczuli (jak to ujął jeden z rodziców na wywiadówce, kiedy opowiadał, jak grzecznie bawiliśmy się na imprezie u niego w domu) dla odmiany najwyżej chciały papierosa, a odwdzięczać chcieli się buszkiem lub dobrym słowem.

Jestem cała za tym, żeby częściej natykać się po nocy na ludność uspawaną, a mniej na pijaną. Zwłaszcza jeśli ludność napierdolona w szpadel śpiewa lub krzyczy na jakiś bolesny temat, czy to związany z ulubioną dyscypliną sportu, czy z wyborami podjętymi przez partnera życiowego. Nie lubię też pijaków detalicznych w stanie mędzącym ani serio chorych hurtowników, zaniedbanych, zaniedbujących i śmierdzących. So sue me. (Zdarzyło mi się trwać u boku wychodzących z nałogu alkoholików i z każdego okropnie się cieszę). Dla porządku dodam, że wiecznie usmażone osobniki także nie mają miejsca w moim sercu.

Nie mówiłabym o produktach zawierających THC per narkotyki — w sensie bagażu, jaki to słowo niesie. Bo technicznie pod definicję narkotyków łapie się też kawa, szlugi i wódeczka, a jednak nie budzą one skojarzeń z wyniszczonym heroiną wrakiem człowieka. Dziś chcę egoistycznie, tylko o medycznej marihuanie, a nie na przykład o “lekkich narkotykach będących przepustką do twardych”. Zatem po kolei.

No więc miałam, jak to się ładnie mówi, kontakt z narkotykami. Ba, nawet z narkomanami. Takimi prawdziwymi, w totalnym odurzeniu, w pogoni za następnym razem, w strasznej ucieczce przed strasznym zwykłym życiem. Albo w permanentnej paranoi. Przyjęłam to i owo w mniej lub bardziej kontrolowanych warunkach.

Zeszłym razem napisałam:

Pamiętaj też, że większość ludzkości po przyjęciu środków odurzających ma zjazd. Podobnie jak po dobrej bani uczciwie jest mieć kaca, tak po najfajniejszych dragach, kiedy przestaną działać, najprawdopodobniej będzie ci smutno, źle, tępo i powoli. To taka przewrotna metoda, żeby namówić organizm do recydywy.

Nie miewam kaca. Mogę pić do urzygu, a potem znowu, a następnego dnia jestem świeżutka jak skowronek, tylko trochę odwodniona. Nie mam też skłonności do uzależnień (poza bulimicznym jedzeniem pod korek, ale bez zwracania, absurdalnymi ilościami herbaty i nikotyną). Trochę wymknęłam się uwarunkowaniom genetycznym, trochę rodzina wychowała mnie w głębokim szacunku do posiadanych mocy intelektualnych, które szkoda zaprzepaszczać jakąś iluzją, a trochę lubię żyć i czuć wyraźnie, ale nie w przegięciu. Lubię staroświeckie środki pobudzające, że się tak enigmatycznie wyrażę, ale po pierwsze, za duże ryzyko, że będą przysyfione, a po drugie, nie mam czasu, pieniędzy i zdrowia. Poprzestaję na legalnych pseudoefedrynach dwa razy do roku, kiedy rytualnie zapadam na wodospadzi katar.

Nie lubię tego momentu, kiedy jestem pod wpływem czegoś, a już bym chciała nie być i nie mam na to wpływu. Mam system wczesnego ostrzegania, który mówi mi, kiedy przestać pić, żeby potem nie jęczeć, że chcę być już trzeźwa. Dbam o niego tak, jak on dba o mnie.

Tylko taka jedna sprawa. Nieprzyjemna dla mnie, więc bądźcie delikatni podczas lektury.

Bolą mnie stawy.

W zasadzie wszystko mnie boli bez przerwy. Można się przyzwyczaić, bo staram się o tym nie myśleć, poza tym umysł sam to odcina, bo człowiek by zwariował. Niektórzy na to mówią “kondycja ludzka”.

Jak doskwierają mięśnie, idę do znakomitego fizjoterapeuty, który masażem, przemocą lub podstępem sprawia mi ulgę na jakiś czas. Ale mięśnie bolą od czegoś innego, zwłaszcza od siedzenia godzinami. Nie biorę proszków przeciwbólowych prawie nigdy, bo mi szkodzą. Za każdym razem rozważam zysk i koszt, zwykle boli za mało.

Uwielbiam znieczulenie u dentysty, bo jeszcze przez parę godzin po tym, jak przestanę się ślinić i odzyskam czucie w policzku, jest cudownie. Nic nie boli i wszystko jest takie mientkie. Uwielbiam stan po wyjściu z narkozy, do której oprócz przeciwbólowych dodają przeciwlękowe. Rzadko bywam podobnie szczęśliwa.

Uwielbiam grać w grę. Siedzę wtedy prawie bez ruchu i skupiam się na czymś wciągającym. Rozumiecie, że to fajne. Z tego samego powodu uwielbiam pracować, pisać i rysować. Uwielbiam seks. Uwielbiam zajmujące towarzystwo. Seriale. Dobre książki. Lekki rauszyk po trzech drinkach. I jeszcze antybiotyki.

Ale poza tym bolą mnie stawy. To skutek uboczny zarówno choroby, jak i proszków, które na nią biorę. Dziwka jest przewlekła, więc tak już zostanie. W zasadzie mogłabym poświęcić wątrobę i kawałek żołądka i żyć na prochach przeciwbólowych, ale z nimi jest tak, że im dalej, tym więcej trzeba ich brać, a mam sentyment do swoich narządów wewnętrznych. Teraz w razie awarii urządza mnie jeden apap. Znając moje zamiłowania, za rok potrzebowałabym basenu z morfiną.

Ponieważ mam taką twarz jakby zachęcającą oraz wyprzedza mnie opinia kompana wesołego i bezlitosnego w konwersacji, raz na jakiś czas podchodzi do mnie ziom albo ziom zioma i proponuje, żebyśmy może spalili ziołowego papierosa lub odpowiednik. Jeśli nie mam angażujących intelektualnie planów na wieczór lub następny dzień, radośnie przystaję na propozycję. Marihuana prawie w ogóle na mnie nie działa w klasyczny sposób (z  przyczyn, o których opowiem publicznie, kiedy zostanę sierotą, co, mam nadzieję, nigdy nie nastąpi). Mam na myśli czyste zioło, niepryskane żadnym świństwem. Nie mam śmiechawek większych niż zwykle (kto mnie widział podczas Swarzędza W Obiektywie, wie, co rozumiem przez “zwykle”).

Ale po buszku czy dwóch dzieje się coś, o czym staram się nie myśleć, bo wymagałoby to ode mnie zostania przestępcą czy innym wykroczeniowcem.

Mianowicie przestają mnie boleć stawy.

I wiecie, chciałabym to dostawać na receptę. THC ma taką właściwość, że nie wymaga zwiększania dawki w miarę upływu czasu celem utrzymania mocy działania. Brałabym. Legalnie i pod kontrolą lekarza, do którego mam zaufanie. Nie dla zabawy, nie dla szpanu i nie po to, żeby się wysmażyć od całej rzeczywistości. Nie potrzebuję dużo. Tylko tyle, żeby oszukać moje głupie, zdradliwe ciało, żeby nie przeszkadzało mi w całej reszcie radości z życia.

22 thoughts on “buszek lub dobre słowo”

  1. Nie paliłem, nie palę i raczej nie zamierzam. Ale jak komuś to pomaga to niech będzie legalne, z akcyzą i kontrolą jakości.

    +7 ode mnie ;)

  2. Tyle, że są ludzie, którzy używają nie tylko w celach medycznych i niekoniecznie w bezpieczny sposób. Fajnie, że są po buszku pokojowo nastawieni, ale zdarza im się także po owym buszku prowadzić pojazdy mechaniczne, co miewa konsekwencje dość drastyczne, niestety.

    Poza tym, różni ludzie na różne rzeczy reagują nietypowo, różne są poziomy uzależnienia itd. Co komu przeszkadza człowiek, który z jakiegoś powodu będzie sobie medycznie morfinę zażywał? Albo, bliżej, czemu karać za amfetaminę? Żołnierze brali w czasie WWII, przy ciężkiej pracy może się przydać też pewnie, z tego co czytam nadal ma zastosowanie medyczne.

  3. prowadza po zielsku? no prosze, to zupelnie jak z alkoholem, a jakos nikt go nie zakazuje.
    dziwne.

  4. Gdyby zmienił w tym wpisie nick, płeć i zawęził bóle stawów do kolan, to spokojnie mógłbym opublikować go u siebie.

  5. @rozie
    to, co majorwitek, oraz doczytaj, co się potem działo tym żołnierzom oraz do czego amfa ma zastosowanie medyczne, w jakich dawkach, jak przyjmowana itd.

    “co komu przeszkadza” to chyba jednak niedoskonały punkt wyjścia dla stanowienia prawa (tak z góry-wysoko patrząc i pomijając szczegółowe absurdy bieżącego).

  6. Ja dla odmiany mam w domu astmatyka, ktory nie moze sprowadzac i zazywac legalnego, medycznego inhalatora z THC, ktory w innych krajach UE zarejestrowano, gdyz dziala, a nie da sie po nim odleciec z racji na minimalne stezenie.

    Co do legalizacji – bylabym za kontrolowanymi uprawami i produktem, dostepnym od 21 roku zycia + szybkimi i wiarygodnymi testami ilosciowymi w krwi, gdyz zdecydowanie jestem za karaniem prowadzenia pod wplywem.
    Ludzie pala i beda palic, a tak przynajmniej nie dostana jakiegos dziwnego towaru, po ktorym wpadna w tarapaty.

  7. Bardzo ładne obie dwie nocie na poziomie elementary, więc miałem się nie odzywać, ale:

    Mianowicie przestają mnie boleć stawy.

    To nie jest tak. Po prostu przestajesz się na tym koncentrować. Przetestowane wielokrotnie na niepalącej żonie, która już wie, ze jesli zaczynają łupać ją zęby, to żeby nie truć się panadolami, apapmi i resztą, z tych samych powodów co Ty, warto ściagnąc dwa, trzy machy i zapakować się do wyra – jest wtedy przynajmniej szansa, że prześpi noc. Ból po prostu wpada za tę samą miękką ściankę, co cała rzeczywistość pod wpływem i maleje do poziomu, który da się stolerować (przy okazji wtedy też wchodzi jej Robot Chicken, którego ogólnie nie znosi, więc dodatkowy bonus:)

  8. heheee, Robot Chicken :D
    Rozmyślałam już kiedyś nad tym, czy to kwestia odklejenia się, ale doszłam do wniosku, że niekoniecznie. To jest owszem, być może na jakimś neurologiczno-chemicznym poziomie (ktoś to może zweryfikować?), ale umysłowo wręcz przeciwnie. Podczas dowolnego odurzenia poświęcam temu, że “aaaaahhhhh nie boli ale fajnie” parę chwil, dlatego tak się głupio wtedy uśmiecham i prawdopodobnie wykonuję jakieś śmieszne ruchy, bo od razu sprawdzam. Na samą dekoncentrację wystarczają mi na przykład te tamte wymienione legalne.

    W ogóle wciąż prowadzę badania terenowe nad rzeczami (i ich dawkami), które odsuwają nieprzyjemne kwestie, a nie prowadzą do denerwującego mnie otępienia. Ostatnio w dowolnych ilościach dołączyłam energiczny spacer z muzyką, bez towarzystwa i marznięcia, oraz saunę i wylegiwanie się w ciepłym basenie. To był taki basen, że przygaszone światło, proszę zachować ciszę, a pod płytką wodą grała jakaś czilautowa muzyka. Na szczęście położyłam się w nim na plecach, bo gdybym niechcący zaczęła od na brzuchu, już by mnie tu mogło nie być.

    A teraz idzie zima. Uch, to będzie znowu okropne.

  9. Na szybko i bez kwitów bo nie mam teraz czasu poszukać linków: właściwie niby thc działa na receptory, które uwalniają coś tam naturalnie przeciwbólowego, ale wszystkie badania sa teoretycznie inconsistent i jakiegoś 100% dowodu nie ma (myszka ci nie powie, czy przestało ją boleć, czy po prostu ma to w dupie, bo się zjarała). Długoletnie eksperymenty na sobie samym i wywiad środowiskowy potwierdzają raczej, że zioło radzi sobie z bólem inaczej niż chemia – nie sprawia, że on całkowicie znika (chyba, że migreny), tylko go wygłusza (zagłusza?). Po zejściu pierwszej fazy, jesli nie poprawisz/nie zaśniesz ból wraca w mniej więcej tym samym natężeniu. Nie wiem, jak te doustne środki na thc, mają dużo większe stęzenie niż palone, więc tu to wygłuszenie faktycznie może być tak silne, że kompletnie przestajesz odczuwać bóle.

  10. Jakbym czytała o moim Tacie – też stawy, też wątroba, też przewlekłe, też “byle do wiosny” – tylko nie APAP a panadol, dawki coraz bardziej przerażające… Jestem ciekawa niezmiernie, czy też by z ulgą przyjął legalizację dla celów medycznych? Jeśli by mu pomagało, to ja – jak najbardziej.

  11. Ja się tylko obawiam jednego – że nawet gdyby THC medyczne zostało zalegalizowane, wielu lekarzy bałoby się je przepisywać, nawet chorym z absolutnymi wskazaniami “bo to ten da evil narkotyk”.
    Uwaga, teraz będzie bardzo osobiście i bardzo przykro – kiedy brat mojej matki umierał na raka, lekarze nie chcieli podawać mu morfiny “bo się uzależni”. No ludzie, człowiekowi zostało w najlepszym wypadku kilka tygodni życia i fajnie by było, gdyby przeżył je względnie bezboleśnie i komfortowo, a wy boicie się uzależnienia? Dopiero kiedy na oddział wpadła moja matka i zrobiła im piekło, wykorzystując przy tym całą swoją wiedzę medyczną i doświadczenie (ponad 30 lat w zawodzie pielęgniarki), lekarze się ugięli i wujek dostał w końcu morfinę.

  12. jezu. /:
    (myślałam, że medycynę/opiekę paliatywną mamy choć trochę ogarniętą “w tym kraju”).

  13. Fakt faktem, to był mały szpital w małym mieście powiatowym – w większych miejscowościach lekarze mają pewnie inne podejście do morfiny. Tam po prostu się bali.

  14. Tylko widzisz, zastosowanie medyczne to nie jest buszek. I z zastosowaniem medycznym nie powinno być problemu (o ile jest skuteczne, bo droga przyjęcia, więc i działanie, będą inne). AFAIK w niektórych krajach/stanach jest dopuszczone. Amfetamina i opiaty zresztą też.

    No i nie bardzo rozumiem, argument “a po alkoholu też jeżdżą”. Porównujmy ludzi trzeźwych z odurzonymi (w jakikolwiek sposób), pod względem prowadzenia pojazdów i agresji (chyba jednak masz niewystarczającą próbkę i stawiam, że pijanych było więcej), a nie “bo tamto gorsze, a legalne”. Zresztą z gorsze można polemizować – w przypadku alkoholu i pojazdów są łatwe w użyciu, obiektywne testy, oraz względnie dokładne i proste w użyciu prognozy. A jak ktoś weźmie buszka to po ilu h może prowadzić?

  15. ładny i króciutki (:
    co mi przypomina historię, którą opowiedziała znajoma. usmażyła się grupa ambitnych studentów i tak im było przyjemnie rozmawiać, że w końcu odpowiedzieli sobie na jedną z największych zagadek wszechświata — co zrobić, żeby był pokój i ludzie żyli szczęśliwie. ponieważ byli inteligentni i systematyczni, zapisali wnioski na kartce, którą schowali w doniczce. następnego dnia, lekko wymięci, przypomnieli sobie i pochwalili zapobiegliwość. na kartce było napisane “sąsiad to skurwysyn”.

  16. odniosę się tylko do “obiektywnych testów” — domyślam się, że chodzi o testy na promile, te wszeystkie badania krwi i wydechy. ale z alko tak samo jak z innymi odurzaczami, ludzie reagują różnie na różne rodzaje i różne dawki. jakąś “dopuszczalną normę minimum” wypracowano, ponieważ alkohol jest a) legalny, b) w dowiedziony sposób zaburza refleks, koncentrację itd., c) badania są tak niedokładne, że osoby trzeźwe potrafią wydechnąć w granicach błędu czytnika, ergo — trzeba było to jakoś unormować.

    (a jest, jak jest, z tymi pijanymi kierowcami, to już osobna kwestia na inną dyskusję pełną złorzeczeń).

  17. Jest podobna z Kleyffem, Bogiem i Nowakiem. Pierwszemu przyśnił się drugi i objaśnił sens życia, Kleyff wstał, zapisał i poszedł spać. Rano przeczytał “Nowak, to nie to”.

    A ten, pod koniec roku w Polsce trafi do aptek Sativex, lek na bazie THC i kannabidiolu, w postaci aerozolu, na spastyczność przy SM.

    Poza tym trwają gdzieś w Polsce testy kliniczne Sativexu w leczeniu przewlekłego bólu nowotworowego.

    hop i hop
    http://tinyurl.com/9rbg9tx
    http://tinyurl.com/9td4e5r

    Palenie jest takie demodne.

  18. (ad moderacji i poza protokołem: wyczerpalem limit creepsterstwa per blog i nekal juz nie bede, do widzenia, powodzenia, drive alert)

  19. Są kraje, gdzie dla alkoholu jest 0,0 promila. Choćby nasi południowi sąsiedzi, żeby daleko nie szukać. A jeszcze inne kraje mają granicę wysoko ponad błędem pomiaru. Więc punkt c) nie ma znaczenia. Ale nie o tym chciałem:
    Pytanie było proste: A jak ktoś weźmie buszka to po ilu h może prowadzić? Pomijam flashbacki, bo po czystej marihuanie teoretycznie nie występują. Za mało danych? Typowy mężczyzna 75 kg w zwykłym stanie zdrowia i formie fizycznej.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *